Czas to dar. W życiu człowieka potrzebne są kotwice, znaki, rytuały. Bóg poprzez swoje człowieczeństwo zakorzenił się w materii i czasie. Jeśli powroty do przeszłości to z wdzięcznością i przebaczeniem. Przebaczeniem sobie i innym.
Święta Bożego Narodzenia piękne były w każdym z naszych domów. Mieszkańcy zawsze przeżywają je mocno, dlatego staramy się zastąpić to, czego w pełni przywrócić się nie da- rodzinę. Było parę łez, ale więcej śmiechu i radości.
Niech nikt nie myśli, że jest „niepotrzebny, nieudany i do kitu”. Bóg przytula każdego. Parafrazując św.Pawła:” i nam zlecił posługę przytulania”.
Chór „W akcji” – tak się nazywają- młodych z 16 krajów dał koncert. Działają przy OO.Jezuitach w Warszawie. Kultura u nas kwitnie. Czasem trzeba lekko przekupić kogoś, żeby ruszył tyłeczek z łóżka, ale jak już ruszy, to zadowolony.
Czas przedświąteczny to szaleństwo dla naszej ekipy. Ludzkie serca się otwierają i trzeba to przywieźć, rozwieźć, posegregować i przechować. Samochody jeździły dzień i noc. W końcu nasza porąbana rodzinka liczy jakieś 250 osób, nie licząc „krewnych” czyli rodzin spoza domów, a żyjących w biedzie. Ufff! Udało się! Dzięki setkom dobrych ludzi.
Mieszkańcy dziękowali i my Wam dziękujemy w ich imieniu. Co byśmy zrobili bez Was? Nic, bo, jak mówi przysłowie. „z pustego i Salomon nie naleje”. Możemy spokojnie zamknąć rok, wiedząc, że zrobiliśmy tyle, ile mogliśmy, żeby załatać dziury w świecie. Wspólnie!
Nawet los ślepy był w tym roku łaskawy, bo prądu zabrakło tylko raz, w Zochcinie, kanalizacji nikt nie zapchał, opału nie zabrakło i innych wpadek nie było, oprócz kolejnej infekcji w Brwinowie, gdzie po ospie wietrznej jakiś wirus, świnia jedna, dzieciaki kładzie. I ogrzewanie w domu moim i Artura i Tamary i Wojtka udało się wczoraj uruchomić. Bo było nieco chłodno. Wiwat pompy ciepła! Już widzę, jak uboga rodzina na wsi boryka się z awarią tej maszyny. Albo samotna staruszka. Nas ratował trochę kominek, który zamontowaliśmy na takie okazje.
No i kucharka w warszawskim domu tuż przed Wigilią zrzuciła fartuch i poszła w siną dal. Gabrysia, szefowa, mimo choroby, stanęła przy kuchni, a z Zochcina pojechał na ratunek Krystian, Trzeba było dla 100 osób przygotować tę urodzinową Jezusową imprezę. Wszystkie ręce były na pokładzie, bez względu na stanowiska.
Artur już spokojniejszy. Jeszcze kilka dni po Wigilii nie mógł dojść do siebie z emocji, co skończyło się atakiem padaczki, ale wracamy do życia. W pokoju stado reniferów, dwie choinki i prezenciki w łóżku, obok łóżka i …wszędzie. Ma policzone!
Pamiętajmy o tych, którzy w tym roku odeszli do Pana. I ruszajmy z przytupem w nowy czas.
Tego przytupu, odwagi i spokojnej ufności życzę, choć zamęt wdziera się w każdą szczelinę naszego życia. Może trzeba, żebyśmy stali się ową kotwicą? Uczepioną do….no właśnie, do czego? Do kogo? Do Chrystusa, a w wersji dla niewierzących- do dobra i przyzwoitości, a one są przecież ….wartościami ewangelicznymi, choć te sięgają jeszcze głębiej. Małym światłem wśród miliona gwiazd i ciemności nocnych.