Stefan jest chory. Jak tysiące ludzi w Polsce. Wygoniony przez mnie do lekarza gdzieś w początku stycznia, leki brał. ale czuł się coraz gorzej. Badań Doktor nie zlecił, tylko do Kielc do specjalisty wysłał. Specjalista odesłał, bo badań nie było. Doktor skierowania na badania w końcu dał, choć Stefan jest ubezpieczony – odpłatnie, a jakże. No i wyszło, że Stefan musi się w szpitalu biegiem znaleźć. Wszystkie te wędrówki nasz ks.Artur ze Stefanem wykonywał samochodem, bo jakoś tu tramwajów nie ma ani metra, a PKS-y kursują rzadko. No i Stefan słaby jest. Wyruszyli więc obaj rano i obaj wieczorem wrócili. Szpital żaden Stefana przyjąć nie chciał, twierdząc, że nie potrafi. I odesłano ich z kwitkiem. Następnego dnia wyruszyli do Warszawy. Ufff! Przyjęty i to natychmiast jak lekarz zobaczył wyniki badań i pacjenta osłuchał.
Gdyby Stefan nie miał ks.Artura z samochodem, to pewnie by nie żył. Jakim cudem chory biedak z wioski mógłby tak wędrować i wylądować w końcu w stolicy? Ilu takich Stefanów obija się o mur systemu, zza którego nie widać pacjenta tylko numer Pesel i ewentualną refundację z NFZ? Ks. Artur po zwycięstwie w stolicy podsumował: waliłem łbem w system.
Nasz mieszkaniec, który za piątym podejściem osiadł wreszcie w Zochcinie obecnie osiadł w kiciu. Przyszli panowie policjanci i na 21 dni biedaka zamknięto. Wyrok sądu! Sąd nie zapytał, czy ten człowiek jest zdrowy, czy też może z głową nie tak i raczej leczyć należy niż karać za jakąś głupotę. Bezdomny to bezdomny. Tyle możemy zrobić, że jak go będą wypuszczać, to pojedziemy, żeby znowu się gdzieś nie zabłąkał i nie został złapany na siusianiu na trawnik lub kradzieży batonika. Gość nie bardzo wie, jak się nazywa.
Spanikowana, ale i rozbawiona, wcale nie bezdomna, nieźle się mająca starsza pani dzwoni opowiadając, że dostała wezwanie do zapłaty bodajże 6 zł w jakiejś instytucji, w której nie tak dawno miała dużą nadwyżkę opłat. W treści wezwania jest umieszczony cały zestaw gróźb i kar piekielnych w przypadku nieuregulowania zaległości. Okazało się, że system się pomylił.
Nasza pracownica – Polka z Ukrainy udała się do lekarza. Parę godzin trwało znajdowanie jej w systemie, do którego oczywiście była zgłoszona. Korespondencja mailowa między naszym biurem a szpitalem, wezwany na pomoc informatyk szpitalny, wreszcie jakoś ją przyjęto.
Nasza pani, co w nowym domu osiadła, od miesiąca lata do pomocy społecznej wypełniając papier za papierem. Mimo, że wszystkie dokumenty przyniosła z poprzedniej gminy, gdzie mieszkała, wszystko musi być od nowa. A pieniędzy na życie nie ma. Chociaż- żeby nie kończyć pesymistycznie-zadzwoniła, żeby się pochwalić: wreszcie trafiła na jakiegoś urzędnika, który jej pomógł w załatwieniu formalności.
Stworzyliśmy sami sobie niezły pasztet. I wcale nie mamy ochoty z niego wychodzić. Bo przecież o wiele łatwiej jest żyć wg. reguł systemu niż być człowiekiem myślącym i współczującym. Najsłabsi sobie z tym nie radzą? To ich problem.
Gorzej będzie, jeśli w Niebie powstanie system i komputer się zawiesi lub zapomnimy Pesel. Ja muszę sobie gdzieś na ręku zapisać, bo nijak nie mogę spamiętać. W razie czego podwinę rękaw i św. Piotrowi pod oczy pokażę. Może się uda.
Systematyzując w ten sposób świat zamykamy się na drugiego człowieka. Znika spotkanie, służba, solidarność, wymiana, szacunek. Mój bliźni to już nie jest mój bliźni. To element jakiejś grupy systemowej: partii, kościoła, rasy, klasy społecznej. Element można dowolnie potraktować. Bezkarnie. Bliźniego nie wypada, przynajmniej jeszcze.
Chrystus przyszedł nas z tego wyzwolić. Chrystus jest spotkaniem. Z Miłością.
Nad-obowiązkowo
Temu, kto chce bez trudu spotykać swoich
odmiennych braci,
Którymi zaludniony jest ten świat,
potrzebna jest królewska obojętność
na wszystko to,
co nie jest ogołoconą, będącą fundamentem
wiarą,
każącą tracić pamięć i nawyki,
i swoją własną oryginalność.
Jako, że cena ubóstwa jest ceną kolosalną.
Płaci się poświęceniem wszystkiego, co nie jest
królestwem niebieskim.
Tak więc będziemy uważali za interesujące
wszystko, co interesuje innych ludzi,
za godne szacunku-bohaterstwo,
które nas samych nie pociąga,
a za braci ludzi,
którzy nigdy nie byli do nas podobni.
Tak więc ci, którzy spotkają nas na swojej
drodze,
wyciągną ręce spragnione skarbu,
jaki z nas wytryskuje:
skarbu wyzwolonego z naszych ziemskich
dzbanów,
naszych pstrokatych koszy,
naszych walizek, naszych bagaży;
skarbu czysto boskiego, który będzie odpowiadał wszystkim,
ponieważ przestanie być ubrany na nasz sposób.
Madeleine Delbrel Alcydiusz wyd.Światło Życie