Wróciłam z Opola, gdzie księża Jezuici uwijają się w duszpasterstwie akademickim. Na powitanie zespół w składzie Artur, Felek i Hera – dostał histerii. Każdy na swój sposób chciał zwrócić na siebie uwagę. Kot Garfield był na szczęście nieobecny, przebywa bowiem „na dziewczynkach” i wpada raz na dwa dni zjeść coś szybko, po czym znika. Niedługo kocia populacja w gminie będzie ruda.
Zbliża się wielkimi krokami front budowlany. Na razie zochcińska stodoła dostała nowe ubranko. Są firmy, które w zamian za stare deski przybijają nowe. Resztę dokończyli chłopaki, bo firmie nie chciało się już wchodzić na rusztowania. Z tych starych desek, które nam zostały Grzesiek ma zrobić skrzynki na kwiaty „retro”.
Zmiany w naszej kuchni- wraz ze wzrostem liczby kucharek i kucharzy nie wzrasta nam na wsi poziom kulinarny, niestety. Pracujemy nad zagadnieniem. Może dojdziemy kiedyś do dobrych placków ziemniaczanych i leniwych pierogów. Oraz tego, że do marchewki z groszkiem nie dodaje się skrojonej kapusty. Myślę, że problemem wielu ludzi jest nieumiejętność zrobienia „czegoś z niczego”. Moja mama to było pokolenie, które przeżyło wojnę, a w komunie rozwinęło jeszcze umiejętność radzenia sobie ze skromnym budżetem i brakami w sklepach. To wymagało dwóch rzeczy: pracy i wyobraźni. Oraz, jednak, myślenia. Owe trzy elementy zastępowane są przez bylejakość i roszczeniowość. Niestety.
Nie masz pieniędzy na gotowe zupki dla niemowlaka- ugotuj sama. Zdrowiej i taniej. A nawet, o zgrozo!/już widzę jak mnie zapisują do klubu wsteczników, ciemniaków i dinozaurów/ – zamiast płakać, że nie masz na pampersy, kup pieluchy z tetry i pierz. Prałam i ci, co je nosili mają teraz po 2 m wzrostu.
Nie dołączam do tych, którzy zachęcają do jedzenia mirabelek, chyba, że ktoś kupi w naszym sklepie pyszny dżem z tychże. Myślę tylko, że zaczynamy być społeczeństwem „należy mi się”. Są sytuacje, kiedy rzeczywiście „się należy”. Jest wiele takich, w których zamiast oczekiwać od innych i narzekać, moglibyśmy zakrzątnąć się sami wokół polepszenia naszego życia. Bieda ma różne oblicza. Są ludzie naprawdę głodni, bo chorzy, niepełnosprawni, starzy, niezaradni niezaradnością od nich samych niezależną, ofiary nieszczęść życiowych. Są jednak i tacy, którzy przy odrobinie wysiłku żyć mogą może nie bogato, ale zwyczajnie, skromnie. Może nikt ich tego nie nauczył? Może przyrównując się do lansowanych modeli szczęścia czują się nic nie warci? Może, wreszcie, trzeba się zastanowić jaki „model” szczęścia i życia lansujemy?
Lubię księdza Stryczka, ale nie zgadzam się z jego bardzo ryzykownym uogólnieniem: „Chrześcijanin powinien być bogaty”. Sorry- nie jestem zatem chrześcijanką, bo nie jestem bogata. I moi bracia i siostry-ubodzy też nie. Co z nami? Bogactwo zdobyte godziwie nie jest grzechem-jest zadaniem powierzonym przez Boga do budowania lepszego świata. Nie jest powodem do chluby. Ubóstwo niezawinione nie jest grzechem, jest ciężarem i trudem, często cierpieniem, w którym powinniśmy się wzajemnie wspierać. Nie jest powodem do wstydu.
Są chrześcijanie bardzo bogaci żyjący nadzwyczaj skromnie, przeznaczający majątek na służbę ubogim i ich rozwój. Są ubodzy, którzy mogliby się uniezależnić od innych, ale wolą żyć kosztem drugich. Granica przechodzi przez serce człowieka. Drogowskazem jest Ewangelia. Ta sama dla bogatych i biednych.
Nad-obowiązkowo
Bez sprawiedliwości i miłości pokój zawsze będzie wielką iluzją.
Znam księdza, który lubi ściskać ręce śmieciarzom, kiedy ładują kubły na ciężarówkę. Zawsze próbują wytrzeć ręce o ubranie. Ksiądz wtedy mówi:”Praca nie brudzi rąk człowieka. To, co je brudzi to kradzież, chciwość i krew naszych bliźnich.”
/bp.Helder Camara/