Najpierw dwa dni nie było prądu. Ciemno, chłodno, brak internetu, telefonu i filtracji w akwariach. Ofiara-jedna rybka. Potem wybraliśmy się z Arturem na wakacje. Prawdziwe, trzydniowe wakacje autystyka. Na Łopuszańską, oczywiście, co sprawiło, że lokal mieliśmy za friko. Gosia była tylko dla niego, bez telefonów, komputera, papierów i tłumu interesantów.

Zanim dojechaliśmy w czwartek do Warszawy, było już ciemno. Tym lepiej! Kochamy światło lamp. Jazda tramwajem- sama frajda, bo widać światła miasta, a w tramwaju też lampy. No i drzwi się co chwila otwierają i zamykają. Współpasażerowie byli zaczepiani pytaniami: “Co to?” Przepraszałam ludzi, a oni nie tylko się nie oburzali, ale uśmiechali i próbowali odpowiedzieć. Dla Artura nie ma obcych. Wszyscy to znajomi, ciocie i wujki. On nie ma wrogów, ani nie-przyjaciół.

Dojechaliśmy do Dworca Centralnego i skusiły nas ruchome schody w Złotych Tarasach. Okazały się schodami do Arturowego Raju, bo nie przewidziałam, że na jednym z pięter wychodzą wprost na  księgarnię. Uśmiech anielskiego szczęścia na twarzy i biegiem w otwarte drzwi! Nie miałam wyjścia. Najpierw wybór padł na dwa opasłe zbiory  bajek, oczywiście niemożebnie drogie. Mam na to sposób. Dochodzimy do kasy i w ostatniej chwili proszę kasjera o schowanie jednego egzemplarza, Zwykle po kilku chwilach protestów i szarpania wychodzimy z jedną zdobyczą. Tym razem akcja miała nieoczekiwany zwrot.

Zapłaciłam za tę jedną i w tym momencie klient zmienił zdanie. Na ladzie leżały komiksy i to dwa. Oddał bajkę i chciał te komiksy, co nam w sumie taniej wychodziło. Ale…..Nie, nie, nie. Zwrotów nie przyjmują. Mimo, że nawet od lady nie odeszliśmy. Przyjęli. Po półgodzinnej drace. W konkurencyjnej firmie miła pani potrafi kilka razy cierpliwie wymieniać i jeszcze się uśmiechać. A w ogóle to mogę go tam zostawić spokojnie na godzinę, Artur buszuje wśród książek, pani zerka i w razie czego ma mój telefon. Ja robię spokojnie zakupy dla domów. Ot tak, obca  pani.

Mały ten zgrzycik nie przeszkodził w radości z posiadania 2 sztuk “Kajko i Kokosz”. Wszyscy pasażerowie musieli o tym usłyszeć i podziwiać w powrotnym tramwaju. I wiecie co? Wszyscy byli bardzo mili, nikt się nie oburzał, a kilka osób próbowało nawiązać dialog. Służyłam za tłumacza.

DSCN1671Następnego dnia kino. Byliśmy jedynymi widzami, film w 3D. Rozkosz sama. Potem obiadek w barze, gdzie można było pokazać paluszkiem co Gosia ma włożyć na talerz. Obok był Mc Donald, więc ….jeszcze mała porcja frytek, podana w pudełku z obrazkami/miła pani dorzuciła to pudełko na życzenie klienta, choć się nie należało/, a dalej lody. Też wybrane paluszkiem. Czekoladowe były. 2 kulki.

Powrót do domu i tu….klapa. Tyle przeżyć, a nie ma komu opowiedzieć. Nie ma Bratka/Janek/, wujka/Adam/, Malaki/Tamara/. Musiałam wykręcać numery i pomóc mu wyartykułować przez telefon. Na żywo korzystamy często z języka migowego i symbolicznych gestów. Nie ma szczęścia bez dzielenia się szczęściem. To dlatego Pan Bóg stworzył człowieka.

Na końcu owej/ zasponsorowanej, dziękujemy/ wyprawy, już w Ostrowcu, był gwóźdź programu. “Tabletka!” Marzenie oglądacza bajek na youtubie. Wpadliśmy do marketu z elektrosprzętem i zaczęło wyć, bo synek zbierał wszystkie tablety, jakie były na wystawie. Obsługa mnie zna, więc błyskawicznie pan spakował wybrany, Artur nawet nie zdążył pokwiczeć, że wszystko zawsze musi być podwójne, bo co to, to jednak nie i wybiegliśmy ze sklepu. W hali supermarketu/trzeba było kupić bułeczki, bo bez bułeczek nie ma życia, a jutro niedziela/ – ochrona,  klienci i kasjerki musieli podziwiać “tabletkę”, którą trzymał w ręku. I wszyscy się uśmiechali, a ochroniarz przybił piątkę. W samochodzie było gorąco, bo urządzenie trzeba podłączyć błyskawicznie, a tu….na przejeździe kolejowym pociąg towarowy z, chyba, setką wagonów. A my nie potrafimy czekać!

W domu znowu rozczarowanie. Nikogo nie było, komu mógłby wszystko opowiedzieć i pokazać. “Nie ma Bratek, nie ma wujek” powtarzał smutny. Dopiero dzisiaj Arturowe stado wróciło po weekendowych zajęciach i szczęście osiągnęło pełnię. A ja mam spokój, bo lecą bajki. O dziwo- “tabletka” chwyta świetnie słaby sygnał internetu, którego DSC_0137nie łapie mój laptop. Cud jakiś, specjalnie dla hrabiego. Aha, dziękujemy wszystkim, co zwierzątkowa Arturowego pilnowali w Zochcinie.

Nad-obowiązkowo

Anna Hawlena Drożdżak: Jean czego, Twoim zdaniem, o samym sobie dowiaduje się człowiek, który rozpoczyna pracę, bycie z upośledzonymi?

Jean Vanier: Pierwszym, zadziwiającym odkryciem jest to, że osoby z upośledzeniem potrafią kochać, że bardzo szybko nawiązują relacje i że są bardzo otwarte. Każdego przyjmują i serdecznie witają. Sądzę, że dla ludzi, którzy aby dobrze funkcjonować w społeczeństwie muszą robić wiele rzeczy , odnosić sukcesy, nieustannie się sprawdzać i rywalizować – odkrycie miejsca, gdzie są kochani za to tylko, że po prostu istnieją, a nie za sukcesy, inteligencję, jest czymś nowym i niezwykłym. Młodzi ludzie często żyją pod ogromną presją rodziców, którzy bojąc się o przyszłość zachęcają swe dzieci do wytężonej pracy podnoszenia kwalifikacji , odnoszenia sukcesów, bo tylko w ten sposób, jak wierzą rodzice, można sobie zapewnić dobre miejsce w „społeczeństwie rywalizacji”. Kontakt z upośledzonym sprawia, że te wartości nagle przestają być takie ważne, bowiem niepełnosprawni kochają nas miłością bezwarunkową. Okazuje się, że nie musimy być wyjątkowi, doskonali, aby być kochanymi. Odkrywamy, że najważniejszą zdolnością, jaką możemy posiąść jest umiejętność budowania relacji z drugim człowiekiem. Drugą rzeczą, którą odkrywamy w kontakcie z upośledzonymi jest to, że ci co zostali odrzuceni przez społeczeństwo, są wewnętrznie pięknymi ludźmi. Ta sytuacja zmusza nas do zadawania pytania, w jakim społeczeństwie żyjemy, jaka hierarchia wartości w nim obowiązuje , wreszcie do pytania: co to za społeczeństwo, w którym odrzuca się słabych ./pełny tekst wywiadu tutaj/