No i mamy nowego obywatela ukraińsko-polskiego albo polsko-ukraińskiego. Bogdan urodził się w tym tygodniu. Razem z całą naszą ukraińską ekipą walczyliśmy zażarcie, żeby ciężarna mama nie pojechała do domu, bo dom w Sumach, pod rosyjską granicą. Rodzice i babcia taki mieli pomysł w ostatniej chwili przed rozwiązaniem. 1200 km w autobusie, po drodze nie wiadomo co ich mogłoby spotkać. Czasem ludzkie decyzje są nie do zrozumienia. W końcu mama została i Bogdan mógł w spokoju wyjrzeć na świat. Chłopisko zdrowe, a mama …..dziękowała mi, że się zaparłam i nie puściłam w drogę.


Ostanie dni były gorące, bo noworodków dawno w Zochcinie nie ćwiczyliśmy. Nadia- kobieta orkiestra, była tenisistka z Kijowa, ta, co jej przyszło życie całe w dwóch pudełkach po wizycie rakiety od “wyzwoliciela”, do spółki z naszą Eweliną, niegdyś szefową zochcińskiego biura, obecnie zajętą po uszy gośćmi z Ukrainy /Boże, papiery mogą poczekać!/ – zdobyły wszystko co potrzeba, a jankowickie magazyny przeryte przez Marcelinę dopełniły reszty wyprawki. Pokój przemeblowany, wszystko po dziesięć razy wymyte i wypucowane.


Będzie oczywiście pępkowe dla całego domu jak wrócą mama z dzieckiem. Spokojnie- pepsi i ciasto, może schabowe na obiad. Postawię. Życie zwyciężą cierpienie i śmierć.


Czteroletni Dominik z Ukrainy nie chce chodzić do przedszkola. W domu bawi się z dziećmi starszymi, więc doszedł do wniosku, że koledzy z przedszkolnej grupy to dla niego maluchy. Na to wnuczka Tamary lat osiem, /naszej, polskiej Tamary, tej, co ze mną od początku ten bałagan tworzyła/: “Dominik, teraz ja będę jak siostra Gosia. Rozmawiamy poważnie. Koniec żartów, masz iść do przedszkola, bo….” Dalszego ciągu nie znam, ale w poniedziałek zobaczymy czy poskutkowało. Nie wiem też jaka była groźba. Rozmowa toczyła się w mieszaninie polskiego i ukraińskiego. Dzieciaki dogadują się świetnie.


Z Jankowic wyjechały do Ukrainy 4 osoby, w tym dwie niepełnosprawne. Są spod Lwowa, tam na razie względny spokój.


Po drodze wspieramy tych, co są głodni. Tych, którym nie starcza na chleb i opłaty rachunków. To starsi i niepełnosprawni ludzie żyjący z głodowych emerytur lub rent. Tych, którzy uciekli przed wojną i nie mają co jeść. Stypendiami wspieramy dzieciaki. Teraz także ukraińskie. I będzie ich coraz więcej. Mam zatem wiadomość do każdego człowieka dobrej woli. Jeszcze długa droga przed nami do chwili, w której moglibyśmy sobie powiedzieć, że zadanie wykonane.


Sytuacja nadzwyczajna w jakiej tkwimy na każdym poziomie: ekonomicznym, religijnym, moralnym i społecznym wymagałaby przewartościowania priorytetów. Policzenia ile marnotrawi się pieniędzy i energii w skali kraju na rzeczy i sprawy drugorzędne, kłótnie, jakże bezsensowne wobec tragedii milionów, kiedy trzeba się zebrać i budować nowe. Stare już nie wróci. Są wśród nas ludzie głodni, nie mający dachu nad głową. Liczeni w setkach tysięcy. I już słychać głosy, że może by ich zostawić, bo za drogo kosztują. To oszczędźmy na bzdetach. Można się rozsiąść na ławce, ale można się posunąć. Mniej wygodnie, za to przyzwoicie.


Nasza pielęgniarka, z pochodzenia Ukrainka, jechała wczoraj taksówką. Kierowca, po dłuższej rozmowie, przyznał, że od poprzedniego dnia nic nie jadł. Niedawno przyjechał z Ukrainy, żona i trójka dzieci w jakimś hostelu. Jeszcze nie ma wypłaty. Żona do pracy nie pójdzie na razie, bo boi się zostawić dzieci w przepełnionym miejscu. Oczywiście dostał jedzenie i nie tylko.

Solidarność maluczkich na poziomie toalety.

Dzisiaj na dworcu PKS w Ostrowcu starsza pani obsługująca toalety nie wzięła ode mnie pieniędzy za dwie osoby z Ukrainy. “To mój malutki wkład. Dziś jest sobota, dla Matki Bożej. Putin niech umrze, ale przedtem niech się nawróci.” Te cztery złote są błogosławione może bardziej, a w każdym razie tak samo, jak milion podarowany przez kogoś, co ma ich wiele na koncie. Klientów tam jest niewielu, praca niewdzięczna.

To mi przypomniało rzymską historię. W dniu wyboru kard. Wojtyły na papieża byłam na placu św. Piotra. Kiedy, już po ogłoszeniu wyników, chciałam skorzystać z toalety, tamtejsza opiekunka przybytku zaczęła zgadywać, z jakiego kraju jestem. W końcu powiedziałam jej, że z Polski. Nie chciała żadnych pieniędzy i z okrzykiem “Papa Polacco!” rzuciła mi się w ramiona.