Covid w Jankowicach opanowany. Przynajmniej na dzień dzisiejszy. Zmarły dwie osoby. Owszem, były schorowane, ale żyłyby jeszcze spokojnie, gdyby nie wirus. Reszta mieszkańców przeszła lekko. Dzięki szczepionkom. No i personel. Najmłodsza z zakażonych to moja wnuczka. Anielka ma roczek. Rodzice, Dorota i Kuba, prowadzą ten dom, mieszkają na terenie. Oczywiście też byli zakażeni.

Dalej sobie lekceważmy. Co tam starzy, chorzy, bezdomni. Oni się nie liczą.


Jedna śmierć to tragedia, milion – to statystyka /Józef Stalin/ Nic się nie zmieniło od tamtych czasów i tamtych ludzi?


Dzięki ścisłemu reżimowi w drugim budynku nikt się nie zaraził. Na razie i oby tak pozostało.

Oczywiście, poza śmiercią i cierpieniem- był ogromny wysiłek naszych współpracowników. No i realne koszty.


Owszem, my żyjemy na krawędzi życia i śmierci. Nasi ludzie umierają, bo trafiają do nas w fatalnym stanie zdrowia. Jak pan – zgarnięty z ateńskiej ulicy przez dobrych ludzi, z nowotworem w stadium nieuleczalnym, przewieziony do nas. Zmarł w ubiegłym tygodniu na oddziale paliatywnym. Czy opłacał się wysiłek wielu ludzi, żeby go przewieźć do Polski? Przecież tyle kasy i na nic powiedzą specjaliści od ordo caritatis. Przecież i tak by umarł, a te pieniądze można by wydać na innych, rokujących. Przecież nikt go z Polski nie wyganiał, pojechał tam sam. Chciał pewnie lepszego życia. A tu nie mógł pracować? Nikt mu pić nie kazał. Mógł się leczyć. Itd……To śmierć, a życie, mamy nadzieję trwać będzie na wieki.

Pan umarł otoczony opieką, w łóżku, bez bólu. I to wystarczy. Bez względu na cenę. Tacy jesteśmy katolewacy. Dlatego bolą ludzie marznący, głodujący, chorujący przy granicy. I oby nas boleć nie przestali, póki tam są. Bo moja wiara mi mówi, że bolą Chrystusa. Jak to wiara katolewaczki, to bardzo proszę! Nawet fajnie brzmi dla ucha.


Od października tego roku zmarło w warszawskim domu dla chorych 9 osób. W całym ubiegłym roku dwie. Nikt na Covid, bo go na szczęście tam nie ma i oby tak pozostało, co jest raczej marzeniem. Coraz słabsi do nas trafiają. Pozostaje radość wbrew smutkowi: byli otoczeni serdecznością i po ludzku zrobiono, co było można. Oczywiście prawie wszyscy tam szczepieni.


W starym budynku w Jankowicach rozwalucha. Wymiana pieca CO, instalacja skomplikowanych systemów p/poż,, przeróbka klatki schodowej przy okazji zatkana kanalizacja i bakteria coli w gminnym wodociągu. Ale weekend się nie skończył, więc kolejne przygody mogą jeszcze nadejść.

W ubiegłą sobotę imprezka był charytatywna. Opatowski Klub Rotary organizował aukcję na te remontowe szaleństwa. To sumy niewyobrażalne dla nas, ale dzięki dobrym ludziom uzbieramy. Dziękujemy za wielki wysiłek i hojne dary. Choinki Jedynki też na ten cel. Tam mieszka koło czterdziestu osób, które nie mają nikogo, prócz nas. Też już niemłodych. A próśb o przyjęcie coraz więcej. Zima zbliża się szybciutko.


W Medyni dokonuje żywota tzw. Balcerek. Nie, Profesorze, żyj sto lat! To ksywka Toyoty, którą wiele lat temu podarował nam Pan Profesor. Praktycznie nówkę. Zapracowała na przejście w stan spoczynku, a my szukamy czegoś dla Zbyszka, który wozi non-stop ludzi do lekarzy i zaopatrzenie. Tam też starsi i schorowani. Samochody ci u nas jak mieszkańcy. Starsze i schorowane. Tacy jesteśmy po prostu.


Budowy idą pełną parą. Zochcin prawie skończony i w następnym tygodniu przenosiny. Łeb mi pęka, jak my to zrobimy, a szczególnie jak przeniesiemy Artura, cztery psy i papugę. Przy tej okazji, mam nadzieję zmniejszyć zasób jego skarbów i zawartość biblioteki. A Hrabia ma wszystko policzone! Trzeba robić z zaskoczenia. Tak, że jakby ktoś chciał do nas pisać, to lepiej już na zochciński adres. A w Warszawie mury rosną. Wyszły z podziemia. Oczywiście dobrzy ludzie to sponsorują i pomagają. Jak wszystko, co robimy. Małe i duże. Ci z wdowim groszem tak samo ważni jak ci z wielką sakiewką.


To cały łańcuch dobra. Nie zacznijmy wątpić w jego moc, bo wtedy dopiero zło zwycięży. <br>Nie poddawajmy się zniechęceniu: "Nic nie mogę zrobić". Zawsze mogę. Uśmiechnąć się do kasjerki, sąsiadki.<br>Możemy zacząć od nowa ćwiczyć dobro. Malutkie. Adwent się zaczyna. Potem będziemy gotowi na dobro większe.<br>Sami się zdziwimy sobą. Ciemność zacznie ustępować.
To cały łańcuch dobra. Nie zacznijmy wątpić w jego moc, bo wtedy dopiero zło zwycięży.
Nie poddawajmy się zniechęceniu: “Nic nie mogę zrobić”. Zawsze mogę. Uśmiechnąć się do kasjerki, sąsiadki.
Możemy zacząć od nowa ćwiczyć dobro. Malutkie. Adwent się zaczyna. Potem będziemy gotowi na dobro większe.
Sami się zdziwimy sobą. Ciemność zacznie ustępować.

Nad-obowiązkowo

“– Nikt nie staje się bezdomny na własne życzenie. To po pierwsze. Po drugie – splot rozmaitych okoliczności może sprawić, że człowiek straci dach na głową. Znam rozmaite tragiczne przypadki. Oczywiście, bywa często, że osoba bezdomna jest uzależniona od alkoholu, co może być albo skutkiem, albo przyczyną bezdomności. Na przykład bardzo długo mieszkał z nami człowiek, który przez czterdzieści lat pracował w zakładach włókienniczych w Łodzi. Znaleźliśmy go pod stertą kartonów na dworcu kolejowym Warszawa Śródmieście. Był uzależniony od alkoholu. Zdarzyło się, że któregoś dnia żona go zdradziła, wyrzuciła z domu. Znalazł się na ulicy i zaczął pić. Są po prostu ludzie, którzy się gorzej „urodzili”. Inni nie dają sobie psychicznie rady z otaczającą ich rzeczywistością oraz wyzwaniami współczesności. Ale, bez względu na popełnione błędy, każdy pozostaje człowiekiem, a – z chrześcijańskiego punktu widzenia – w każdym widnieje odbicie Chrystusa. Bywa tylko, że obraz Boga w niektórych ludziach jest zamazany.”

Fragment rozmowy z Wojciechem Szczawińskim dla Fundacji Ani Dymnej….czyt. dalej w linku poniżej