Po kolejnych rekolekcjach-u OO.Jezuitów w Nowym Sączu i wizycie na Uniwersytecie JPII w Krakowie, przeplatanych zakupami żywności, organizacją składania mebli, wieszaniem arturowych samochodów na ścianach, milionami telefonów i „wpadniętymi na chwilę” współpracownikami oraz dziennikarzami, zastanawiam się, czy mam jeszcze coś do opowiedzenia. I w czasie mojej ulubionej lektury przed spaniem, kiedy – o zgrozo- jemy z Arturem, leżąc w łóżku migdały albo rodzynki grając w „ja tobie jedną do buzi, ty mnie jedną do buzi”, do wyczerpania zapasów czyli torebki, znalazłam kolejną perełkę. Świętą nędzarkę, która za życia nic nie zrobiła znaczącego. Miłość nie robi wielkich rzeczy.
Kuchnię ratuje Pipi, ale po zakupy muszę jeździć jako kierowca, bo Pipi ma już co prawda prawo jazdy, ale hm….jak mi zniszczy ostatni dobry samochód, to koniec świata, a takiego, co by mniej było szkoda i stał bezczynnie nie mamy. Nie chodzi o to, że Pipi nie szkoda, ale…… samochód…..!!!!
W Warszawie ktoś nam wjechał w dostawczaka, zreperują pewnie za miesiąc, a tu, na wsi jazdy w kółko. Głównie w sprawach mieszkańców. Starzy są i chorzy, jak nasze samochody.
Mebli złożyć, com je kupiła jakiś czas temu do Jankowic, też nie ma kto. W domu 40 ludzi! Znów- starzy, chorzy. Nie, nawet nie z lenistwa, tylko z braku sił i umiejętności. Trzeba wzywać fachowców z zewnątrz, a ci mają swoją robotę. Ulitowali się i mają być we wtorek.
Renia w schronisku dla chorych miała dzisiaj do mycia 36 osób. Personel chory albo na urlopie, albo wybył w siną dal. W domu ponad 90 osób. Uprzejmie donoszę Pani Minister. 90 x 20000 zł, toż zastrzyk dla budżetu. Bo tyle kary należy nam się zgodnie z ustawą za przyjmowanie starych i chorych do schronisk. Po co pisać idiotyczne ustawy, skoro wiadomo, że ich przestrzeganie jest nierealne i sprzeczne ze społecznym interesem? No więc Renia wymyła i dała radę.
A co do owego „interesu społecznego” to pojęcie to, choć w gruncie rzeczy szerokie i nieprecyzyjne, ale jednak niegdyś funkcjonowało. Dziś zostało zamienione na dwa. Czasem ze sobą sprzeczne, czasem idące pod rękę: interes osobisty i interes partyjny.
Mała dobroć funkcjonuje jednak, jak szara myszka, nieśmiało. Choć w Nagorzycach szare myszki są nie tylko śmiałe, ale bezczelne, a kot nazywa się Garfield nie bez powodu. Zero zainteresowania czymkolwiek, oprócz michy z karmą i fotelem.
Pani Doktór z Elbląga ze swoim pacjentem i współpracownikiem/ jak nie chcecie, żeby was zaprzęgła do roboty, to nie chodźcie do niej się leczyć!/ przywieźli jedzenie i zimowe kurtki. Przyjaciel z Tajlandii przysłał Arturowi bluzę ze Scoobim.
Przyjaciele z Emaus czy od Brata Alberta dzielą się tym, co mają, a niedawno wpisaliśmy na listę dwutysięcznego stypendystę. Moim zdaniem było ich ciut więcej, ale początkowo nie mieliśmy programu komputerowego, więc dane zniknęły. We Francji Małgosia organizuje ze znajomymi książki po arabsku dla Grzegorza.
Nasi młodzi, choć nieliczni, to rękawy sobie zrywają. Błażej ciągnie Medynię i jak na poetę, to ma dwie nóżki na ziemi mocno. Właśnie obrabia Szczecin na remont domu w Krakowie, który nareszcie idzie pełną parą, za to Inżynierowi pary zaczyna brakować od kłopotów z krakowską inwestycją. Parę podtrzymać musi kasa. Na wykonawców i materiały, rzecz jasna, a wtedy i Inżynierowi podniesie się ciśnienie w kociołku życia.
Miki prawie nie wysiada z auta, Tomasz jedną ręką bawi synka, drugą ciągnie Zochcin, wozi dzieci do przedszkola i z przedszkola, zagląda do świetlicy, Marta walczy w Jankowicach, a bez drugiego Tomasza i Pipi leżę i kwiczę w Nagorzycach. Artur zaopiekowany, goście ugoszczeni, sierściuchy, rybki i papug lśnią. Każdy, kto wejdzie od progu kawusię, herbatkę i jedzonko dostaje. Bo to jest dom.
Starzy niech się nie oburzają, że o ich zasługach nie piszę. Tak się jakoś złożyło, że jak stary coś robi, to nikt się nie dziwi. No i pracownicy też w tej bieda instytucji pochwałę powinni dostać od polityków: mało zarabiają a dużo robią. To zgodnie z najnowszym trendem w zawodach „służebnych”. Tylko my mamy naprawdę malutki budżecik i mało zarabia tu każdy. Co więcej, nie ma co liczyć, że sytuacja znacząco się poprawi, bo ludzka bieda wysysa nam stale każdy grosz, który wpadnie. Tutaj „dobro społeczne nad własnym interesem” albo nic. Choć oczywiście ludzie muszą z czegoś żyć, bo ideą i misją swojego i dzieci brzucha się nie napełni. Staramy się jak możemy godnie wynagradzać, ale w naszej republice biedaków nie ma podatków a same wydatki, więc dzielimy, co Pan Bóg da i uda się zapracować.
Jesienny napływ mieszkańców ogłaszam za rozpoczęty. Jeszcze wieś ma kilka miejsc i potem już korytarze.
Nad-obowiązkowo
Urodzona w chłopskiej rodzinie wcześnie straciła matkę. Miała niedowład ręki i gruźlicę. Macocha, jak z bajki, była złą kobietą. Wypędzono ją z domu do obory, traktowano jak służącą reszty rodziny, zabroniono kontaktów z przyrodnim rodzeństwem. Uprosiła u ojca pozwolenie na pasienie owiec. Całe dnie spędzała na modlitwie, najczęściej na różańcu. Kiedy szła na mszę do kościoła, zostawiała stado, wbijała kij pasterski w ziemię i owce skupione wokół laski nigdy nie zostały zaatakowane przez liczne w tej okolicy wilki. Dzieliła się z ubogimi nędznym jedzeniem, które dostawała od rodziny. Podejrzewana przez macochę o kradzież chleba dla biednych otworzyła fartuch i ukazały się róże. Zmarła w wieku 22 lat na schodach obory. Pochowana skromnie i szybko zapomniana. Chora i nędzna wieśniaczka. Niczego w życiu nie zdziałała, niczego nie napisała. Mimo prześladowań, była dobra dla rodziny i stale przebaczała macosze. Przypadkiem odkryto i otworzono jej trumnę po 40 latach. Ciało zostało nienaruszone, mimo, że ciała innych zmarłych w tym czasie dawno się rozsypały w proch. Przy jej nowej trumnie działy się liczne cuda. Patronka chorych na gruźlicę, słabych, odrzuconych, pasterzy.