Trzy dni razem w Nagorzycach. Rekolekcje. Bez oddechu i spojrzenia gdzie jesteśmy i dokąd idziemy,bez powrotu do bazy, czyli Chrystusa i Ewangelii nie da rady ciągnąć tego wózka. Nam wyrwać się z domów bardzo trudno. Dlatego dziękuję wszystkim współpracownikom, którzy zechcieli zastąpić warszawską ekipę.

Nie, żebyśmy nie mieli pod górkę. We wtorek Artur potłukł się w czasie ataku padaczki. Na wszelki wypadek pogotowie. Przyjechało szybko. Potem było już tylko gorzej. 4 godziny czekania na SORze, następne 2 godziny badań. Artur ledwo żył ze zmęczenia i bólu. Tamara z Jankiem dotrwali z nim, bo ja musiałam biec do Warszawy na dawno umówione spotkanie. Na szczęście Hrabia okazał się cały, ale ……ćwiczenia ze służby zdrowia w naszym kraju są zawsze mocnym przeżyciem. I to nie jest wina ani pielęgniarek ani lekarza. Oni nie mogą nadążyć, bo jest ich po prostu za mało. Artura przywiozła karetka, więc czekał krócej. W malutkiej poczekalni tkwili od szóstej rano starsi, schorowani ludzie czekając na specjalistę. Myśmy przyjechali przed 13-tą. Czekają ci, których na prywatnego lekarza nie stać. Czekają ubodzy. Cierpliwie i pokornie. Jak zwykle. Nie chcą sobą przeszkadzać, nie awanturują się, znają swoje miejsce na ławce życia. A tego coraz mniej dla słabych.

Świetni ludzie- francuskojęzyczni katolicy w Warszawie spotykają się w kościele Jezuitów na Rakowieckiej. Niektórzy od lat nam pomagają, wkładając w to niemały osobisty wysiłek. Kościół jest powszechny. Nie tylko wtedy, kiedy nam coś dają inni,  ale to działa w drugą stronę. Tu już hm….mamy problem. Bo czemu miałaby interesować Francuzów polska bieda? A co nas obchodzi bieda innych? Można chcieć być po prostu, po ludzku-solidarnym. Można też opatrywać rany w Chrystusowym Ciele. Tak jak możemy, tam, gdzie jesteśmy. Miłosierdzie nie musi uczyć się języków obcych. Samo jest językiem powszechnym. Razem więc z francuskimi braćmi i siostrami zastanawialiśmy się nad pojednaniem i przebaczeniem.

Zaproponowałam pewnemu, wspaniałemu zresztą biskupowi, żeby powstała komisja do spraw społecznych np. przy Episkopacie. Pasterze powinni mieć pojęcie, co trapi ich lud. Nie jest to potrzebne-uznał. Czy aby na pewno?  Czy głoszenie Ewangelii nie powinno zacząć się od rozeznania komu? W jakich okolicznościach żyją odbiorcy? To nie tylko sprawa aborcji.  To cały szereg problemów, z jakimi stykają się ludzie. Jaka jest ewangeliczna odpowiedź na nie? W moim życiu i życiu społecznym? Żeby budować Królestwo Boże trzeba znać grunt, na jakim stawia się budynek. Wcielać w życie, konkretne, bo Bóg stał się Człowiekiem. Może właśnie głosu pasterzy brakuje? Broniącego sprawiedliwości, zachęcającego do solidarności, zostawienia miejsca dla słabych, wzywającego do pojednania? To nic, że politycy być może nie wezmą tego na serio. Zostanie ślad i kierunek. Przynajmniej dla tych, którzy mają otwarte oczy i chcą słuchać. Brak mi analizy naszego życia społecznego pod kątem Ewangelii. Takiej oficjalnej – ustami pasterzy, opartej na realiach roku 2017. Nie pod kątem bieżącej polityki. Pod kątem Ewangelii. 

A na razie- robimy, co możemy i wielu z nami lub obok nas co może- robi. Dobro hula po świecie. Raz malutkie ci ono, raz wielkie. Ale hula. I hulanki takiej życzę każdemu. Nie ma to jak odrobina szaleństwa. Inżynier przywiózł mi słoik mojej ukochanej zupy grzybowej. W jego wydaniu to szał. Doszedłszy do wniosku, że jak się zatruć/Tamara ma fobię na punkcie grzybów i zawsze przewiduje zatrucie/, to litrem, a nie łyżką, zjadłam wszystko rezygnując z niebiańskich zasług. Z nikim się nie podzieliłam. Są granice solidarności, a jakże. U mnie dotyczą inżynierowej grzybowej i chałwy.

Nad-obowiązkowo

1515-1582

Św. Teresa z Avili zatrzymawszy się w czasie podróży w gospodzie, kazała podać sobie nadziewaną kuropatwę. Zjadła z apetytem, co zgorszyło kogoś z jej otoczenia. Taka święta, bosa reformatorka, a tu pieczoną kuropatwę zajada! Teresa odparowała: “Kiedy kuropatwa, to kuropatwa, kiedy pokuta, to pokuta”

XIV w

Bł. Jan Colombini. Był niezwykle bogatym sieneńskim kupcem. Cieszył się szacunkiem i popularnością wśród patrycjuszy. Żonę miał także i dwójkę dzieci. Ogromne ambicje i dużo pychy. Tylko charakter wybuchowy, trudny do zniesienia. Pewnego razu wściekł się na żonę za spóźniony obiad. Ta nie pozostała mu dłużna i walnęła go książką. Pobożną- żywotami świętych. I to był jej błąd. Książkę podniósł i…..zaczął czytać. Żywot św.Marii Egipcjanki.

Dalej poszło szybko: rozdany majątek, dom zamieniony w szpital i przytułek dla ubogich. Jak szaleć, to szaleć. Biedna żona jęknęła kiedyś: “Modliłam się o deszcz, a dostałam potop”. Na nic się zdały jej jęki, napomnienia i wizyty dawniejszych kolegów od biznesu, tym bardziej zaniepokojonych, że ten szaleniec przyciągał ich synów. W końcu żona pogodziła się z faktem, sama zaczęła go wspierać w dobrych uczynkach aż Giovanniego wygnano z miasta jako zagrożenie dla porządku publicznego. Z gromadą towarzyszy wyruszył głosić Ewangelię i służyć biedakom. Powstał zakon który przetrwał do XVII w.