Ktoś, komu życie i ciężka praca dostarczyły pieniędzy, wydaje na młodzież w małym, prowincjonalnym  mieście. Nie tylko wydaje, ale osobiście towarzyszy młodym w poznawaniu świata i ludzi. A przecież mógłby mieć wszystko w nosie i leżeć do góry brzuchem na Karaibach.

Inny, tym razem „katol-celebryta nieuleczalnie kato-lewicowy” zamiast wylegiwać się w salonie i dywagować o miłości bliźniego, lata jak wariat do tych, którzy mają gorzej i inny skóry kolor i robi, żeby im było lepiej. Dotarł także do Togo i Beninu i wesprze tam skromne działania naszej Wspólnoty tak, że pewnie staną się mniej skromne wspólnymi siłami. Trędowaci, sieroty, ośrodek zdrowia.

To robi wrażenie. Jedni dzielą się tym, co mają. Używaną odzieżą, pączkami, niewielką, ale wielką, bo ze skromnego budżetu wybraną kasą, inni swoim czasem, zdolnościami.

Pozostaje rzesza milcząca lub krzycząca, niezagospodarowana, w stanie uśpienia lub niewiedzy. Dziewczyny i chłopaki. Nie wie wiecie, co tracicie niczego nie chcąc stracić.

Spotkaliśmy się na chwilę, nasza Wspólnota. Nie mamy nic. Czy rzeczywiście? Mamy przecież nasze życie i Jezusa Chrystusa jako siłę napędową, mózg operacji i wsparcie bojowe. On przysyła zaopatrzenie i personel. Oraz wskazuje cel.

Do długiej listy takich celów życie dopisuje kolejnych, którzy sobie nie radzą. Właśnie dostałam kolejne trzy adresy. Nie zabieramy się za wychowywanie tych, którzy może by i mogli, ale im się nie chce, albo „sie nie opłaca”, albo  jeszcze „jakby to wyglądało”, albo zajęci są budowaniem dla siebie i kolegów. Jak barka posuwamy się powoli prując container-barge-smfale, ciągnąc ciężar ludzkich bied. Barka w końcu to statek mało efektowny, wół roboczy, śmierdzący olejem i zwykle nieco brudny.

W domach pełno.

Niedawno Cezary modlił się w kaplicy na Potrzebnej. Kaplica pomiędzy salami chorych. Ściany cienkie, wszystko słychać. No i usłyszał:

Do sali wszedł jeden z niezastąpionych naszych sanitariuszy, Michał, Mieszkaniec, który myje chorych, przebiera i karmi. Do sparaliżowanego Grzesia krzyczy:

-co tam masz dla mnie dzisiaj, Grzesiu? Jakiś prezencik?

W tym momencie Cezaremu uszy stanęły, bo zanosiło się na …..wyłudzanie od mieszkańców łapówek za opiekę-rzecz niedopuszczalna.

Grzesiu zaczął śmiać się bełkotliwie. Za chwilę Cezary słyszy:

-Oooo! Jaka paczuszka, a jaka pachnąca! Dzięki, Grzesiu, zaraz zapakujemy i wyślemy pocztą!

Na to znowu bełkotliwy śmiech Grzesia. Cezary odetchnął z ulgą, a przez drzwi kaplicy dostał się lekki smrodek kupy.

Cóż, miłość może śmierdzieć. Wymiana pampersa w wersji Michała mogłaby by być pokazem dla przyszłych pielęgniarek. Michał nie ma nic. Grzesiu nie ma nic. Może jednak coś mają …hm….może siebie?

Nasze malutkie akcje:

W ramach akcji przywracania ogołoconym z ziemskich atrybutów świętym ludzkiego wymiaru, którą to akcję Szymon Hołownia nazwał „przyszywaniem im z powrotem jaj”/sorry!/ -św.Ojciec Pio w łazience myje zęby z Arturem. Oczywiście w dwupaku. Jak wiadomo synek jest fanem O.Pio i musi mieć wszystkiego po dwa. Nawiasem mówiąc →książkę Szymona polecam.

W ramach walki ze zmianami klimatycznymi moje kwiatki postanowiły kwitnąć cały rok mając pewnie nadzieję, że  w ten sposób zima nie przyjdzie i spalimy mniej opału.

A mops Alosza walczy z marnotrawstwem żywności czekając na możliwość wylizania miski po kocie.

Nad-obowiązkowo

img-Saint-Lawrence-of-Rome1
św.Wawrzyniec/Laurenty/ III w.

Był archidiakonem w czasach, kiedy to się zupełnie nie opłacało. Cesarz Walerian zamordował papieża i zabrał się za resztę chrześcijan. Przeczuwając śmierć, Wawrzyniec odpowiedzialny za dobra materialne wspólnoty chrześcijańskiej, rozdał wszystko co mógł, ubogim. Kiedy otrzymał rozkaz wydania skarbów Kościoła przyprowadził rzymskim urzędnikom tłum nędzarzy, chorych i kalek. „Oto skarby kościoła”-miał powiedzieć. Cesarz nie docenił troski świętego o swoich, cesarskich przecież, poddanych i w nagrodę za służbę współobywatelom upieczono Wawrzyńca żywcem. W ten to sposób stał się on m.in.patronem …..kucharzy. Oczywiście też patron biedaków.