Rozmawiałyśmy przed chwilą z Siostrą o systemie pomocy osobom bezdomnym i próbie znalezienia sposobu na pomoc idealną: szybką, efektywną, dającą widoczne efekty. Tak, żeby człowiek nie zagrzał długo miejsca w schronisku, zrezygnował ze złego towarzystwa na rzecz dobrego, szybko znalazł pracę, dostał mieszkanie, gdzie wreszcie godnie będzie mógł spędzić resztę życia.

I przypomniałam sobie twarze osób, z którymi przez ostatnie lata spędzam Wigilię. To są twarze zmęczone i zniszczone. Prawdopodobnie większość z nich nie będzie mogła poszczycić się pracą zarobkową ani własnym mieszkaniem. I przypomniałam sobie łzy na twarzy Pana, który pierwszy raz od kilkudziesięciu lat spędził Wigilię pod dachem, z ludźmi. Twarz pełną wdzięczności i wzruszenia.

Ten Pan w statystykę sukcesu nie zostanie wciągnięty – nie dostał mieszkania , pracy też nie, bo już nie ten wiek i zdrowie. Ale czy na pewno po kilkudziesięciu latach na ulicy nie odniósł sukcesu??/Agnieszka, Jankowice/

 

…..Teraz z tego co się dzieje w Zochcinie i wszędzie gdzie mam wątpliwą lub niewątpliwą przyjemność jechać lub nie-dojechać. Powróciłem z Sylwestra w Berlinie, gdzie pojechałem niewątpliwie z przyjemnością. Wróciłem na bazę do Zochcina, i słyszę niemożliwe: do Trzech Króli robimy sobie wolne od zbawiania świata, ratowania świata i uzupełniania braków systemu pomocy społecznej. No myślę, nie może to być! Oczywiście Bóg to usłyszał z ust Wielebnej i powiedział „A figę Gośka”. Okazało się, że w Koziej Wólce, obok Wygwizdowa Dużego w pobliżu Ogórkowa,  w szczyrym polu, jest rodzina wielodzietna (matka plus 10 dzieci).

Tata alkoholik postanowił ze sobą skończyć przed świętami, zostawiając rodzinę, bo tak łatwiej. Więc najpierw Wielebna z Inżynierem pojechała tam wczoraj, a dzisiaj ja, aby pobrać informacje do stypendium dla najstarszych dziewczyn, Poza tym oczywiście wcześniej w ten sam weekend odwiedziłem Kowalskich, którym to remontowaliśmy chałupę- jechałem z jedzeniem. Wziąłem ze sobą Andrzeja- naszego wiernego mieszkańca, który ma co prawda schizofrenię, ale  nigdy nie odmówi pomocy i na swój stan się na prawdę stara. Również po kolejnej zakończonej budowie w Janiku, szefostwo stwierdziło, że się wyszalało na jakiś czas z takimi historiami, a tu psikus- w pewnej wiosce mamy dach do remontu i rozbudowę, bo chłopina tam będący głową rodziny, niestety nie jest w stanie samemu zrobić wszystkiego. Jak na razie w pojedynkę dorobił łazienkę, co jest ogromnym dokonaniem. A żeby było śmieszniej, w domu ma niepełnosprawną  żonę,  siostrę z  autyzmem i jedną córkę niepełnosprawną. No inny to by wziął i pił, bo co innego robić. Jednak ten Pan się nie poddaje i poza tym pracuje. Czyli jak się chce to nie ma sytuacji bez wyjścia./Tomasz/

Jesteśmy wierni zobowiązaniu wobec najuboższych, a szczególnie naszych trędowatych przyjaciół. Przyjaźń ta trwa od 1998 roku. Dlatego ku obopólnej radości spotkaliśmy się 27 grudnia. Elisabeth towarzyszył Guillaume Dossavi. W wiosce na nas czekano. Na widok taksówki wszyscy zbiegli się na plac, w tym oczywiście szef- Pan Felix.

Mężczyźni i kobiety, dzieciaki-wszyscy. Po modlitwie i wymianie serdeczności Elisabeth mówiła o nieogarniętej miłości Boga, który stał jednym z nas. Ta szalona miłość wzywa naszą miłość i zaprasza nas, żebyśmy miłowali się wzajemnie dla lepszego świata. 

Potem był podział prezentów: torebki z ciastkami i cukierkami, sok z ananasa dla wszystkich: niemowląt, dzieci i dorosłych. Jaka radość! Wysłuchaliśmy krótkiego sprawozdania z rozwoju spółdzielni trędowatych kobiet. Wreszcie podzieliliśmy przywieziony ryż, olej, pomidory, a spółdzielnia dostała „kopertę”, żeby nowe panie, które dopiero zaczęły pracę, mogły dostać parę groszy na utrzymanie rodziny. 

Rozstaliśmy się po modlitwie. Na pożegnanie Pan Felix powiedział, że cała wioska zbiera się w każdy wtorek na modlitwie za nas. Nasi przyjaciele, chcąc się odwdzięczyć, przynieśli nam pod samochód orzechy palmowe, banany, dzikie ananasy. 

Niech Bóg im błogosławi i odda po stokroć. Siostro Małgorzato, dziękujemy za wsparcie. /Wspólnota z Togo/