Rano: brak wody. Awaria, bo nasz wodociąg został wykonany po przetargu, a w przetargu musi wygrać najtańszy, a nie dobry. To jest logika! Potem brak telefonu i internetu, potem woda była, internet też, a telefon dopiero jeszcze potem. Nie zdążyłam zmyć garów zaległych z powodu poranka bez wody i konieczności wyjazdu, kiedy zajechał wyczekiwany przez Artura od dwóch dni “pan” /kurier z paczuszką, a w niej wyczekiwana łódka, czyli dmuchaniec do pływania made i China./ Najpierw wypchnęłam Jaśka do basenu, żeby w ramach obowiązków służbowych zajął się pchaniem łódki, potem napatoczyła się Magda- nasz asystent rodzinny, więc ją też wrzuciłam do basenu, nieopatrznie przechodził Adam i też został zatrudniony. Wreszcie musiałam wskoczyć sama /bez specjalnego żalu/. Może będą mi te dwie godziny zaliczone do urlopu, który gorąco mi dziś doradzał zaprzyjaźniony właściciel sklepu. Budowlanego, oczywiście. Musiałam nieźle wyglądać.
Pies Felicjan pływał z Arturem, co mu zostało wynagrodzone sowicie. Taką ma psisko robotę. Dojechał Andrzej z Agnieszką i dziećmi. Wreszcie wszyscy mieli dosyć i Artur został w basenie sam. Nie na długo, bo druga część popołudnia wyglądała mniej sielsko.
Trąba powietrzna robi wrażenie, wierzcie mi. Łódka znalazła się pod domem sąsiadów/jakieś 400 m/, bez Artura jednakże, który zdążył wyjść z basenu, dach nad stodołą zerwany, drzewa połamane, tak szczęśliwie, że nie upadły na mój domek ani na dom chłopaków, inne drobne szkody się nie liczą. Jakim cudem przetrwały tę nawałnicę nasze chatki, szczerze mówiąc sklecone z desek? Prądu nie ma prawie, czyli jedna faza, ale jest internet, za to znów brak telefonu. Brak prądu uwalnia mnie od arturowej bajki z komputera. Zostało mu radio/na baterie/ więc ukochana, jedynie słuszna stacja mi wieści za uszami upadek Polski głosem przedsiębiorcy pogrzebowego w depresji. Chłopaki zdążyły wyjechać po siano na pole, kiedy to runęło, więc siano mokre. Czyli najpierw sielski film rodzinny a potem film akcji. Przyznam, że dawno się tak gorąco nie modliłam o Bożą opiekę, jak podczas tego tornado. Bezsilność wobec sił przyrody uczy pokory. I niewątpliwie powoduje wzrost pobożności.
Dobrego weekendu bez trąb, w tym powietrznych. Aha! Polska na szczęście żyje, co nie znaczy, że nie mamy nic do roboty. A my dziękujemy Bogu, że w sumie nic nikomu się dzisiaj nie stało.
Nad-obowiązkowo
św.Paweł od Krzyża-1694-1775 |
W 1714 roku pewien młody Włoch doznał głębokiego przeżycia obecności Boga. W zwykłym wiejski kościółku, podczas kazania zwykłego, wiejskiego proboszcza. Pochodził z biednej rodziny sprzedawcy tytoniu, próbował życia żołnierza, ale w końcu wybrał walkę o dusze ludzi. Doskonale zdawał sobie sprawę zarówno ze słabości ówczesnego papiestwa, jak i generalnie Kościoła, biedy materialnej i duchowej ludu włoskiego. Założył Zakon Pasjonistów- ludzi szczególnie uwrażliwionych na to, żeby cierpienia Pana Jezusa owocowały miłością ludzi do Boga i siebie nawzajem. No i chłopaki przebiegały Włochy, głosząc wszędzie Dobrą Nowinę. Początkowo- tylko dwaj-Paweł i jego rodzony brat. Potem dołączyło wielu innych. Przerywali wędrówki na modlitwę i lekturę Biblii i książek w pustelni. Oj, mieli pod górkę, bo stare zakony i kler wietrzyli konkurencję. Oni docierali do biedaków, do których tamtym, obrosłym w piórka, już się iść nie chciało. Z prostym przesłaniem: kochający Bóg jest blisko w Jezusie Chrystusie, który za ciebie umarł. W najnędzniejszym miejscu, najbiedniejszym człowieku Bóg jest obecny i przynosi swoją miłość.
Paweł jak już złapał wiatr, to nie popuszczał. Nawet siłom przyrody. Zdarzało się, że w czasie kazań lało jak z cebra, ulice zamieniały się w potoki, ale na głowy zgromadzonych słuchaczy Pawła nie spadała ani jedna kropla.
Kiedy uznał, że musi przepłynąć morze, żeby wypełnić misję, namówił biednych rybaków, żeby popłynęli łódką tak zdezelowaną, że nikt nie chciał do niej wsiąść. Rybacy ślepo mu zaufali, widząc jego pobożność, świadomi szaleństwa. Wszyscy dotarli do celu.
Stałym numerem świętych jest zamiana pustych spichlerzy biedaków w pełne. Tak też i Paweł na widok zatrwożonych wieśniaków tracących plony z powodu zarazy, uspokoił ich i obiecał, że plony będą, wbrew wszelkiej logice, obfite. I były.