Dzwoni Renia z domu dla chorych. „Mieszkańcy wnieśli skargę na jednego z pracowników, tego o ciemnym kolorze skóry”. Nie pozwoliłam jej dokończyć. Zagotowałam się. „Zrób awanturę i zagroź, jak zwykle, wyrzuceniem za rasizm”. Na to Renia, że to wcale nie tak. Skarżą się, że za dużo pracuje i zakłóca im ich „święty spokój”. A rzecz w tym, że chłopak ma za zadanie sprzątanie i pomoc przy higienie mieszkańców. I lata po domu zbierając każdy okruszek, wycierając każdą kropelkę i każdy kurz. A że mieszka u nas, to robi to także po godzinach pracy. Bo chce.
No tak. Odwieczna walka między chaosem a porządkiem. Walka, którą toczymy we wszystkich domach. Walka z brudem, niechlujstwem, bylejakością. Tak, walka o naszą, biedaków godność.
Ale w tej historyjce jest drugie dno. Chłopak, który przeszedł w życiu piekło we własnym kraju, piekło lęku o życie i dach nad głową, lęku, że ta chwila pokoju, jaką teraz przeżywa zaraz się skończy i wróci horror pogardy i tułaczki, ten chłopak stara się zasłużyć na kąt, pracę, pokój i szacunek. Jego życie i los były i są zależne od innych. Czasem od kaprysu innych. Niestety zbyt często od owego kaprysu.
My, zdrowi, sprawni, białoskórzy mieszkańcy bogatej, wolnej Europy mamy władzę. Często to władza nad życiem tych, którzy się gorzej urodzili. W gorszym miejscu. W gorszym kraju.
Mamy także władzę nad losem i życiem słabszych spośród nas. Arturów, jak ich określam. Ludzi niepełnosprawnych, dzieci i starców. Zależnych całkowicie od innych.

Arturowie nie przeżyją dnia bez pomocy. Arturowie nie są „pomyłką” Pana Boga. Bez nich nie wiedzielibyśmy czym jest miłość. Jedyne, dlaczego warto żyć. A może każdy z nas, zdolnych, zaradnych, zdrowych jest w głębi serca, chociaż czasem, z plemienia Arturów? Spragnionych czułości, wsparcia i….poprawienia kołdry na łóżku. Albo gumowych węży z chińskiego sklepu.

Nad-obowiązkowo
Tym razem wzięte z życia. ZAUWAŻYĆ!
Wczoraj jesteśmy z Arturem i Ulką/asystentka, cztery łapy i ogon/ w markecie. Nabyliśmy 2×2 lusterka. Pan tak chciał. Kolejka ogromna. Jedna z rzeczy, której nie zna autystyk, to cierpliwość i czekanie. Robi się gorąco. Mam w oczach demolkę obiektu. I nagle zjawia się miła pani z obsługi. „Proszę siostrę do drugiej kasy”, którą otworzyła specjalnie dla nas. Ulga. Synek biegiem wyjął na ladę swoje skarby i chwycił pod pachę. Dziecko tej pani chodziło kiedyś do przedszkola, które mieliśmy w Nagorzycach. „To najpiękniejsze jego wspomnienia z dzieciństwa”- powiedziała. Już raz miałam taką pomoc w innym markecie, w podobnej sytuacji. Ktoś zauważył mój kłopot i pomógł, ratując jednocześnie wyposażenie sklepowe. Zdenerwowany Artur hm…. to nie byle co.