Życiowe zawirowania wyrzuciły mnie na bruk w mieście, w którym mieszkałam i pracowałam wiele lat. Do mojego miasteczka nie mogę wrócić. Nie mam tam już nikogo. Poszłam po pomoc do ….pomocy, tej społecznej. Umieszczono mnie w schronisku “buforowym”- tu mam kwarantannę, wszak epidemia. Po dwóch tygodniach, cóż, pomoc społeczna ustala, że nie wymagam specjalnej opieki. Jestem w sile wieku, brak mi tylko schronienia, żeby stanąć na nogi, rozpocząć od nowa. Ale mam pecha. Nie miałam nigdy stałego meldunku w mieście. Wynajmowałam pokoje, a jak wiadomo nikt na stałe nie melduje lokatorów.


Wychodzę więc z kwarantanny z torbą w ręku z zaleceniem udania się do noclegowni, znalezienia stamtąd pracy i mieszkania. Jest zimno, siódma rano, nie mam kasy na bilet ani na jedzenie. W noclegowni mogłabym przychodzić wieczorem, wychodzić rano. I szukać pracy….

Tak, są całodobowe schroniska, gdzie można w spokoju układać sobie życie, wrócić w ciągu dnia, zjeść, wykąpać się i odpocząć. Do pierwszej, drugiej wypłaty, kiedy już można szukać jakiegoś kąta do wynajęcia. Niestety- tylko dla wybranych, z meldunkiem w tym mieście.


Próbuję zatem – z tą torbą, nieco zmarznięta, mocno głodna szukać pracodawcy. W końcu mogę robić wszystko-prać, sprzątać ….Koło południa mam dosyć. Kończą mi się darmowe minuty w telefonie. Każdy, do kogo zapukam przygląda się mojej torbie i pyta: gdzie pani mieszka? W noclegowni dla ludzi bezdomnych? Koniec tematu. Idę więc tam, skąd zabrała mnie Straż Miejska. Może następnym razem uda mi się znowu dostać do tego buforu, co da mi dwa tygodnie ciepła i oddechu.


Bajeczka? Nie. Realny los osób bezdomnych, których system segreguje i niszczy. Dzielni pracownicy socjalni wykonują swoją pracę, zgodnie z przepisami wymyślonymi-tak, tak- przy współudziale organizacji pomagających ludziom bezdomnym. I mimo, że nasze domy przyjmują takie osoby, to słudzy systemu celowo nie informują o możliwości w nich pobytu. Bo my psujemy im naoliwioną maszynkę do przerobu ludzkiego nieszczęścia. Przecież musi się zgadzać w papierach. Porządek musi być. Tylko czy “pomoc socjalna” jest godna tej nazwy?


Dlaczego z Sopotu, Rzeszowa czy Opola dobrzy ludzie wiozą człowieka przez cały kraj do naszego domu, skoro przecież są tam schroniska ? Ano dlatego, że delikwent nie ma tam meldunku. Chyba, że ze względu na zasiedzenie na dworcowej czy parkowej ławce dostanie “meldunek honoris causa”.


Pisałam już dawno o 18 -latku, uczniu technikum warszawskiego, którego słudzy systemu chcieli wyrzucić z naszego domu do noclegowni w Bydgoszczy, gdzie miał ostatni stały meldunek jako dziecko. Potem rodzice przyjechali do Warszawy za pracą. Ojciec zmarł, matka sobie nie radziła, chłopak wylądował u nas. Kto z tych urzędników wyrzucił by własnego, uczącego się osiemnastolatka do noclegowni w obcym mieście? O niewidomej pani, która 20 lat mieszkała w Warszawie, była projektantką wnętrz, wynajmowała mieszkanie-do czasu utraty wzroku. I kiedy doczekała się prawie operacji na zaćmę, kazano jej jechać pod Radomsko, do schroniska dla bezdomnych, bo tam miała ów mityczny stały meldunek. Oczywiście w obu przypadkach i wielu innych nie wykonaliśmy rozkazu, ratując ludzi przed ratownikami z urzędu. Dlatego ci ratownicy nas tak specjalnie nie kochają. Choć niektórzy, przyznać trzeba, zachowują zwykłą empatię i – czasem po cichu- dzwonią do nas z prośbą o przyjęcie pani czy pana. Już widzę oczami wyobraźni kontrole w OPS-ach na skutek tego mojego donosu.


Życia nie da się zamknąć w tabelkach, a już z pewnością życia naznaczonego nieszczęściem. Dzwoniła pani ze sporego miasta, w którym nie ma nic dla osób bezdomnych. Odwiedzając matkę w szpitalu spotkała człowieka, który śpi w …. szpitalnej kostnicy, bo tam go wpuścił z dobrego serca stróż. Może nie za ciepło, ale lepiej niż na dworze.


Państwo musi mieć jakiś porządek, ale pełnić musi rolę wspierającą. Państwo, które robi wszystko “dla dobra obywateli” nie robi dla nich nic. To już ćwiczyliśmy w socjalizmie.


A co na to Konstytucja? Wiem, wiem, jak daleko od niej jesteśmy. I gdzie ją zepchnęliśmy.

Zasada pomocniczości opiera się na założeniu, że zadania, które mogą być realizowane przez jednostkę nie powinny być realizowane przez państwo. Organy państwowe niższego rzędu mogą być wyręczone przez organy nadrzędne, tylko jeśli nie są w stanie same wywiązywać się ze swoich obowiązków. Ponadto organy wyższego rzędu mogą je zastąpić, jeśli są w stanie wykonać działanie efektywniej.

Zasada pomocniczości odnosi się do: państwa, samorządu terytorialnego, kościołów, organizacji charytatywnych, przedsiębiorstw.

Zasada subsydiarności opiera się na dwóch założeniach:tyle wolności, ile można, tyle uspołecznienia, ile jest potrzebne,tyle społeczeństwa, ile można, tyle państwa ile jest konieczne.

Państwo nie może zastępować działań poszczególnych osób, czy instytucji państwowych. Pomagać może, jeśli nie są one w stanie zrealizować określonych zadań. Należy pamiętać, że pomoc ma polegać na wspieraniu, nie powinno się natomiast wyręczać. Założeniem pomocy jest nie ingerowanie w sprawy, z którymi poszczególne jednostki są w stanie poradzić sobie same, a jedynie wsparcie tam gdzie pomoc jest niezbędna. cytuję za Infor


Czemu tak poważnie dzisiaj? Bo ofiarami naszego marzenia o państwie, które za nas wszystko załatwi są jak zwykle najsłabsi, którym państwo, żadne, nie załatwi wszystkiego, a często niczego. Bo młodzi często tego nie rozumieją, że świat sprawiedliwszy i lepszy musimy sobie zrobić sami. Bo państwo ma zawsze tendencję do kontroli i zawładnięcia każdej inicjatywy. Tylko mu wychodzi jak zawsze. Wielu zginęło lub cierpiało tylko dlatego, że postępowali zgodnie z sumieniem, chociaż wbrew prawu. Bo żadne prawo nie zastąpi sumienia, a może tylko utrudniać życie z nim zgodne, co ćwiczymy od zawsze. Ludzie sumienia nigdy nie mają łatwo. Nie jest łatwo na polskim pograniczu tym, którzy podają rękę bliźniemu.

I wreszcie- człowiek nie jest obywatelem gminy, tylko Polski. A jeśli nim nie jest, bo do nas przybył, to JEST TO CZŁOWIEK.

Pozwólcie zatem nam pomagać. Przestańcie grać o swoje interesy na cierpieniu słabych i ubogich. Zajmijcie się tym, co do was należy. Nasz Jarek ze Wspólnoty, harujący od świtu do nocy w domu dla chorych dostał termin na wizytę u neurologa: 1140 dni. Na cito- 430. Chłop ledwo chodzi. Ilu jest takich Jarków, Marków w Polsce? Ile Baś i Agnieszek? Ilu umiera na Covid lub dlatego, że jest epidemia i służba zdrowia jest zajęta leczeniem zakażonych, a oni mają raka?

Nad-obowiązkowo

Św.Jan Bosko 1815-1888

W czasach rodzącego się we Włoszech kapitalizmu tysiące młodych ludzi, często jeszcze dzieci wędrowało do miast uciekając przed biedą. Były to tez czasy wielkich zawirowań politycznych. Ksiądz Bosko zbierał w Turynie tych chłopców, organizował im naukę, z czasem założył dla nich domy. Byli wykorzystywani przez pracodawców, żyli na ulicy. Miał wielu wrogów, w tym w samym Kościele. Uważano go za wariata i wywrotowca, próbowano zamknąć w zakładzie dla chorych psychicznie. Dwóch dostojników kościelnych podjechało powozem z zaproszeniem niby na przejażdżkę. Uprzedzony przez życzliwych przyjaciół, ksiądz przepuścił najpierw do powozu kapłanów, zatrzasnął drzwi i krzyknął do stangreta, żeby ruszył. Sam oczywiście został na drodze. I panowie ocknęli się przed bramą szpitala. Władze państwowe, wrogie Kościołowi utrudniały mu pracę, odmawiając zgody na zatwierdzenie jego szkół i internatów.