Zwykle w niedzielę jeździliśmy z Arturem na lody do Nowej Słupi, ale mimo wiosennej pogody postanowiliśmy, że jednak to Boże Narodzenie i lodów jeść nie wypada. Kalendarza trzeba się trzymać. Za to mamy w pobliżu skarb, miejsce magiczne- Św.Krzyż. Oświetlony, widoczny z daleka jakby mury unosiły się powietrzu na tle ciemnej nocy zlewającej się z lasami na górze. Tysiąc ma lat- to połowa drogi od Bożego Narodzenia do czasów dzisiejszych. Hula tu prawie zawsze wiatr i smagał także wiatr historii. Wieża kościelna zburzona przez Austriaków wyrasta na nowo. Miejsce modlitwy Benedyktynów ludzkie okrucieństwo zamieniło na więzienie i obóz śmierci. Zginęło tu ok.6 tys.jeńców radzieckich zamorzonych głodem i chorobami. Modlitwa i pokój Boży powróciły i trwają. Choć nie Benedyktyni, ale Misjonarze Oblaci NMP. I jest piękna, bajkowa szopka z aniołkiem, który mówi „Bóg zapłać” i gra kolędę, jak mu się wrzuci monetę, a jakże. Więc Artur wrzucał, a aniołek dziękował i grał. W pustym kościele błyszczały tysiące światełek, jedynie jakiś młody człowiek klęczał zatopiony w modlitwie, na zewnątrz wiało, a w środku było serdecznie i ciepło. I tak sobie tam posiedzieliśmy z Panem Jezusem. Tamara, Artur i ja.
A potem wpadliśmy do kaplicy Krzyża Św. i jego relikwie przeniosły nas do drugiej strony rzeczywistości.

Obydwie się bowiem przenikają. 

W krużgankach mijaliśmy grupę młodziutkich zakonników spieszących na Nieszpory. Kolejne pokolenia w tysiącletnich murach biegną do Boga.

Nad-obowiązkowo

Ten, kto ufa Bogu, kto przez całe życie gra kartą miłości i nadziei, nie wahając się i nie drżąc, ten jest pełen mocy i wypełnianie dzieł miłosierdzia nic go nie kosztuje, poświęcenie dla niego jest łatwe. 
Boimy się, że Bóg nas nie kocha albo że nas nie ocali. A jeśli boimy się Boga, boimy się wszystkiego. Gdybyśmy ufali Bogu, a nie bali się Go, nie lękalibyśmy się ani świata, ani ciała, ani cierpienia, ani przeszłości ani przyszłości, ani bliźnich ani samych siebie. Patrzylibyśmy na świat tak, jak dziecko patrzy na swoją piłkę- i to taką złej jakości, za parę groszy, i igralibyśmy ze śmiercią jak ze starą nianią.
Sądzę, że Bóg ukazał nam się w postaci małego dziecka właśnie dlatego, żeby nas uleczyć z tej starej i poważnej choroby, z obawy, lęku, bezwoli, z nieśmiałości wobec Boga i nieufności wobec Jego Opatrzności.
Dziecka nikt się nie boi.
Popatrzmy na Boga, od którego się odwracamy, ponieważ sądzimy, że On zastawia na nas pułapki lub zażąda rzeczy niemożliwych. On pragnie, abyśmy kontemplowali Jego Oblicze takie, jakie nam objawił. Zbliżmy się do Jezusa z całą ufnością. Przy żłóbku nie ma niczego strasznego. Bóg stał się dzieckiem, aby uzdrowić nas z niepotrzebnych lęków i napełnić nas ufnością, bowiem strach, brak zaufania i nieśmiałość to stara i poważna choroba człowieka./mnich z zakonu Kartuzów/