Mieszkańcy warszawskiego domu dla chorych zażądali możliwości spowiedzi.

Naszym ludziom nie da się wytłumaczyć, że żal doskonały, że sam papież powiedział….To “sie nie liczy.” Święta bez spowiedzi nie są ważne i tyle. Rób co chcesz. Nasze wysiłki, żeby ludziom przybliżyć Chrystusa mogłyby wziąć w łeb, skoro, ich zdaniem, lekceważymy spowiedź. Po długiej naradzie z Renią ustaliłyśmy jak mogłoby to wyglądać. Nie wpuszczamy przecież nikogo. Wspaniały o.Ireneusz ze Wspólnot Jerozolimskich dostosował się do okoliczności. W blaszanym magazynie zewnętrznym zrobili konfesjonał, jak ulał pasujący do biedy obecnego czasu, z pełnym zabezpieczeniem w obie strony, przy pomocy dostępnych materiałów./o.Ireneusz robi przymiarkę/

Przyjmujemy i rozdajemy, co kto ma i może. Jedzenie, środki dezynfekujące, środki czystości. To robota nie do ogarnięcia. Telefony, maile, wnioski, pisma, podziękowania, faktury, logistyka, dystrybucja. Kiedy dwa lata temu kupowałam drukarkę ze skanerem do mojego malutkiego biura w Nagorzycach, to miałam wątpliwości czy słusznie. Teraz nasze biura zdziesiątkowane przez urlopy dziewczyn na opiekę nad dziećmi, nie wyrabiają, więc siedzę nad papierami, często ze słuchawkami na uszach i smartfonem rozgrzanym do czerwoności od licznych rozmów. I Bogu dzięki za tę drukarkę. Starzy się jednak przydają.

Fundacja Habitat for Humanity zagarnęła z Ikei mnóstwo dóbr wszelakich, z czego pełny dostawczak wylądował u nas. Najbardziej cieszymy się z mebli do domu dla dzieciaków i pościeli. /Team-ludzie Ikei, ludzie Wspólnoty/

Ola z Jurkiem w Trasie

Nasi ludzie z Zupy na Monciaku, a jakże, w maseczkach z naszej szwalni, wzbogacili magazyn z suchym prowiantem dzięki Wam, kochani. Jeżdżą do ludzi bezdomnych schowanych w mysich dziurach. /Ola z Jurkiem w trasie/

Ktoś przywiózł baniaki z płynem dezynfekcyjnym, rękawiczki, ktoś wpłacił na zrzutkę- a było większych kilka: Dobrej Fabryki, Klubów Tygodnika, Lions Club, wiele “urodzinowych” na fejsie, ktoś- Ania Dymna, dorzucił się na życie, ktoś- Michał, podbija piłkę i zbiera kasę, tysiące Ktosiów pomagają. I tak w całym kraju jest, nie tylko u nas. Rozwozimy jedzenie ludziskom, nawet jednemu DPS-owi, bo budżet mają nadgryziony koniecznością zakupu środków ochrony i dezynfekcji, a ceny tego są horrendalne. Nie dam rady wyliczyć wszystkich, ale mamy Was w sercu, głowie i modlitwie. Dziękujemy. Żyjemy i możemy żyć dla najsłabszych dzięki Wam./Tomasz robi opatrunki/

Szykując się na suszę, którą u nas na wsi widać gołym okiem zmniejszamy uprawę warzyw. Sic! Podlewanie będzie zbyt kosztowne, a może nawet nierealne. Małe ogródki, pomidory pod folią i tyle. Za to przy domu w Jankowicach sad będzie. Dzisiaj trochę pokropiło, ale, Panie Boże, nie uważaj, że to wystarczy. My się modlimy o tygodniową ulewę. Precyzuję: bez burzy i oberwania chmury oraz wichury. Żeby nie było, że petycja niejasna./sadzenie drzewek w Jankowicach/

Nasi mieszkańcy, jak świat cały, znużeni są już epidemią, zamknięciem, płynącymi zewsząd informacjami, które w słabszych wzmacniają lęk i zagubienie. Pracownicy i my także, nie ukrywajmy, napięciem że może się jednak świństwo wedrzeć, nieustanną czujnością. Brakiem rodzinnych, przyjacielskich i wspólnotowych kontaktów. Jak się to skończy, to zrobimy taką imprezkę, że z kosmosu będzie widać. I słychać.

Doszliśmy do niebezpiecznego momentu, w którym przyzwyczaiwszy się już do sytuacji, zmęczeni, możemy zacząć lekceważyć zasady bezpieczeństwa. Uważajcie. Niestety nie wolno jeszcze odpuścić. Ani sobie, ani innym. To bieg na długi dystans.

Jednocześnie trzeba żyć. Jak z wrzodem na tylnej części ciała. I tak sobie przypominam opowieści moich rodziców z czasów wojny. Oni byli młodzi, zaangażowani w Ruch Oporu, ale mimo wszystko- żyli, śmiali się też czasem, a może nawet częściej niż normalnie, kochali, kłócili. Nie tracąc poczucia rzeczywistości, walczyli o siebie i innych. Przetrwamy ten trudny czas tylko wyciągając z duszy, co w nas najlepsze. Jak nie teraz, to kiedy? Nawet jeśli inni wokół nas mają przerwy.

Artur wreszcie wypełzł z domu i z Wiolą sadził bratki. Ukochana “ciocia” dokonała zatem cudu zamieniając leniwca z kanapy w hm…prawie ogrodnika.

ku pokrzepieniu serc tych, co wyjść nie mogą

wieczór w Nagorzycach

Nadobowiązkowo

Któż nie był kiedyś zmiażdżony, zdruzgotany, zbuntowany na widok cierpienia drugiego człowieka? Jaki lekarz albo jaka pielęgniarka nie doznali kiedyś straszliwego bólu z poczucia ludzkiej bezsilności na widok nieuleczalnie chorego? Kto z ludzi zaangażowanych w walkę z niesprawiedliwością we własnym środowisku lub gdzieś na świecie nie przeżywał pokusy rozpaczy i beznadziejności wobec bezużyteczności własnych wysiłków? Ludzie małej wiary! Ile czasu zmarnowaliśmy w ten sposób! Dlaczego nie dojść aż do kresu naszej odkupującej mocy? Oczywiście nie szukając jakiejś magicznej siły, gdy “wszystkie ludzkie środki zostały zastosowane”, ale wchodząc w samą istotę cierpienia i przezwyciężywszy je odkryć skarb w nim ukryty właśnie w momencie, kiedy się jest zupełnie bezradnym, przyjąć życie w chwili, kiedy-jak się wydaje-otacza nas śmierć.

….We współczesnym życiu brakuje ludzi kontemplujących, którzy w samym ogniu walki z cierpieniem umieją skupić się pod krzyżem świata. Brakuje ochotników czystej miłości, pragnących wyjść naprzeciw nieznanej lub wzgardzonej Miłości; brakuje ludzi żyjących w komunii z Jezusem Chrystusem Odkupicielem, ażeby powiodła się walka przeciwko złu.
Tak więc gdzie więcej jest grzechu, tam i Bóg jest bardziej obecny, aby wziąć go na siebie i przebaczyć;tam gdzie więcej cierpienia, tam Bóg jest bardziej obecny , aby wziąć w ramiona i zbawić swe dziecko, to znaczy, żeby je kochać.

ks.

Michel Quoist

“Chrystus zawsze żyje”