Ja z imprezki na imprezkę, a życie toczy się bujnie, czasem aż za bardzo. O Zjeździe Gnieźnieńskim można poczytać na wielu stronach, więc się streszczę: choć wiadomo, albo już teraz wiadomo, że nie lubię opuszczać mojej klasy /społecznej/ i wędrować po innych klasach, to chylę czoło przed organizatorami i uczestnikami. A wędrówki do klas wyższych- tych, które się mają dobrze- to nic innego, jak doświadczenie jedności Kościoła. Jedni piszą, drudzy myślą, jeszcze inni nauczają, szefują, a ja w grupie tych, co sprzątają. Ten świat sprzątają. Ręcznie, ścierką, na kolanach. Zresztą grupa owa liczna i zacna jest. Wszystko to razem ma się sklecić w lepszy świat. Taki, jaki sobie wymarzył Pan Bóg, tylko ktosik Mu to popsuł i psuje nadal. A jakaż instytucja może się obyć bez sprzątających?
Wróciliśmy z Gniezna z Inżynierem prawie o północy. Artur od świtu czekał w oknie. Pól godziny trwała histeria radości dwóch moich panów: do synka dołączył się mops Alosza wykonując dzikie biegi i tańce po chałupie. ADHD ma ten sierściuch, jak nic.
Synek miał także chwilę uciechy. Paczkę dostał, a jakże – zaadresowaną na niego. To cały obrzęd, kiedy wyjmuje się sztuka po sztuce „lezent”. Na koniec musieliśmy zaśpiewać „sto lat”, bo wiadomo przecież, że prezenty dostaje się na „sto lat”. Choć akurat ani imienin ani urodzin nie miał, to logika wskazywała, że jak pudło duże to jest owe „sto lat” i już. Miłym Paniom od paczki gorąco dziękuję.
Sprzątanie czyli nasz real
Czas dla naszych mieszkańców trudny. Doktor od Głowy w zeszłym tygodniu cztery osoby biegiem do szpitala odesłał, a w Jankowicach do rękoczynów doszło. Czyny rękoma mieszkanki wykonane nieco uszkodziły Tamarę, która ten dom prowadzi. Krótko mówiąc Tamara dostała wp….w odpowiedzi na propozycję kąpieli. Skończyło się jednak tym, że pani, mimo wszystko, wylądowała pod prysznicem po kilkunastu tygodniach zarastania brudem i smrodem. Każdy sukces musi być okupiony ofiarą. Jak się pogoda nie poprawi, to poszaleją wszyscy.
Sukces mamy także w Nagorzycach. Od miesiąca spaliśmy z Arturem w smrodzie zdechłego zwierzaka. Poszukiwania przyczyny doprowadziły nas najpierw do zwłok łasicy w przylegającym do pokoju magazynie. Po kilku dniach smród wrócił gorszy jeszcze. Wreszcie dzisiaj Wojtek z Romkiem zerwali podłogę i znaleźli. Wielki szczur skończył żywot dokładnie pod miejscem, gdzie składam siwą mą głowę. Na złość mi to, pewnikiem, zrobił. Z zemsty za rozrzucenie trutki. Bo nasz dom, choć szumnie dworem zwany, to mógłby być wzorcem mieszkania Ducha Świętego. Starutki i dziurawy, mimo ustawicznych poprawek, tak, że powiewów nie zatrzymuje. Niestety nieproszonych gości też nie.
Nauka ci z tego taka, że otwartość wymaga czujności. Oprócz powiewów dobrych, może przynieść złe. Wtedy trzeba zatkać dziury, którymi te złe wchodzą. A nie zamurowywać okna i drzwi, bo się podusimy.
A Kościół też stareńki jest. I dziury w nim ciągle łatamy. Czasem próbujemy drzwi i okna zabijać dechami, bo żyjemy w lęku przed przeciągami. Świeże powietrze wpuśćmy, to zdrowi będziemy.
Nad-obowiązkowo
Niestety czasem jest i tak, że przegrywamy walkę o porządek /w miłości/:
Do Brwinowa przewieziono kobietę z trójką pociech na „rehabilitację, uzdrowienie, nauczenie wszystkiego od podstaw”, ponieważ okazało się mamusia nic nie umie, bo robił to partner, którego wsadzili za przemoc fizyczną i psychiczną. Jakoś to było z tą opieką nad dziećmi w naszym domu dopóki dzieci nie trafiły do szpitala, a mamusia razem z nimi, jako opiekun. Dzieci miały zapalenie płuc. Do szpitala przyjechał partner, który za przemoc w rodzinie siedział i przemocy już nie było, bo co pół godziny do toalety chodzili razem. Jednak po trzech dniach kazała mu się ze szpitala wynosić się, bo przyjedzie następny kawaler. Ordynator nie wytrzymał napisał do sądu, oczywiście musiałam uzupełnić wniosek.
Dzieci były zaniedbane pod każdym względem, dziecko 3 -letnie miało początki choroby sierocej. Ale, kiedy to zgłaszałam, kuratorka była głucha. ” Bo ona nie jest od odbierania dzieci” usłyszałam w słuchawce. I tak sprawa o umieszczenie dzieci w pogotowiu rodzinnym toczyła się od 16 lutego do 4 marca Ja marzyłam, żeby odebranie jej dzieci nastąpiło w szpitalu, niestety nie wyszło tak, tylko musiałyśmy zabrać wszystkich z powrotem do domu.Przez cały czas bałam się momentu, kiedy przyjadą po te dzieci. Będą straszne sceny, bo tylko takie widziałam w podobnych sytuacjach. Z nerwów nie mogłam jeść.
Z PCPR przyjechały 4 osoby, żeby zabrać dzieci i przewieźć do nowej rodziny. Matka poinformowana o postanowieniu sądu, lekko zapłakała, weszła do pokoju, oddała dokumenty dzieci i rzeczy. Dzieciaczki grzecznie się ubrały i już nie mogły doczekać się wyjazdu. Bartek /5 lat/ powiedział do mnie: „Ciociu, będę za tobą tęsknił!” Do mamy nie powiedział nic. Wsiadły do samochodu spokojnie, nikt nie płakał, nie krzyczał, matka grzecznie oddała 3 -miesięczną córkę obcej pani i po wszystkim. Odjechał samochód, a matka zapytała: „Z czego ja teraz będę żyć?”
Nie wpadła na pomysł że trzeba pójść do pracy i zarobić. Do tego czasu to ją dzieci utrzymywały: papierosy, telefony, kochanek i utrzymywała nawet partnera-ojca dzieci. Fundusz alimentacyjny niby z niego ściągał i matce płacił, a ona w trosce o chłopa przekazy mu słała, „bo przecież mogła, to jej życie”-mówiła kurator, choć pieniądze były na dzieci: „Oj tam, czepia się pani.”/Tosia -prowadzi z mężem dom dla matek, mają czworo dzieci/