Spojrzeć od nowa lub na nowo na tego, który jest blisko. Którego znamy i wydaje się, że niczym nas już nie zadziwi. Zachwycić się lub zmartwić. Rutyna i zmęczenie zaciemnia nam obraz drugiego. A przecież codziennie jest nam dany jako wezwanie. Odkurzyć trzeba nasze marzenia młodości i ideały. Wyruszyć mimo zmęczenia i złych doświadczeń. Tylko Chrystus może uczynić nowym to, co wydaje się zakurzone i wytarte. Beznadziejnie miałkie i nic nie znaczące. I może jeden uśmiech, jedno dobre spojrzenie oddane drugiemu mimo zmęczenia ma większą wartość niż wszystkie odpisy od podatków? W końcu uboga wdowa zaryzykowała wszystko.
Właśnie- wyruszyć, wtedy, kiedy inni zaczynają osiadać i mościć sobie gniazda. Wyruszyć…..
Nad-obowiązkowo
Kard.Adam Kozłowiecki-1911-2007
Niezwykła postać. Jezuita, więzień Oświęcimia i Dachau, misjonarz w Zambii. Arcybiskup Lusaki. Po uzyskaniu przez ten kraj niepodległości poprosił o zwolnienie z obowiązków biskupich, żeby ustąpić miejsca miejscowemu kandydatowi. Miał wtedy 59 lat. Wyjechał do Rzymu, ale…powrócił do Zambii jako zwykły wikary i takim pozostał do końca życia, mimo kardynalskiego kapelusza, jaki otrzymał z rąk Jana Pawła II.
Jako arcybiskup zakładał szkoły, szpitale, misje, jako wikary pracował w buszu. Czynny do końca życia.
Kiedy został kardynałem, powiedział: nauczono mnie być Jezuitą i misjonarzem, ale nie kardynałem. W wieku 60 lat uczył się kolejnych, lokalnych języków.
– Od 14 lat mieszka eminencja na misji w Mpunde, którą zresztą sam ksiądz założył w 1960 roku.
– Jestem emerytem u ks. Jana Krzysztonia. W Mpunde mamy kościół, dom sióstr służebniczek ze zgromadzenia które założyłem, szkołę średnią dla dziewcząt, klinikę i ponad 40 kaplic zamiejscowych, niektóre ponad 150 kilometrów od misji. Wszystko w buszu lub na bagnach. Do wielu dostęp jest tylko w porze suchej, ale nawet te bliższe ksiądz odwiedza nie częściej niż raz w miesiącu, bo brak nam ludzi.
– I pieniędzy.
– O tym lepiej wie mój proboszcz, ale to zawsze był wielki kłopot misji, z którego ludzie w Europie nie zdają sobie sprawy. Na nasze utrzymanie dadzą nam Murzyni, ale przecież trzeba budować szkoły, szpitale, kościoły, kaplice, a na to oni nie mają pieniędzy. Jak przychodzi susza trzeba podzielić się jedzeniem, w porze chłodnej, dać koce, odzież ludziom, których cały majątek, to często to ubranie, które mają na sobie. Pamiętam jak kilka lat temu przyszedł do mnie młody człowiek z okropnie cuchnącymi, ropiejącymi ranami na nogach i ciele. Nie miał pieniędzy na przyjęcie do kliniki. Ja akurat też nie miałem, ale w końcu czegoś się nauczyłem na wczasach w Dachau, więc kazałem mu przychodzić do siebie i sam opatrywałem mu rany. I wyszliśmy z tego!