Rekord pobił dom na Potrzebnej. Do Wigilii zasiadło 130 osób. Dzięki ludziom dobrego serca wszyscy, których znamy, a nie mieszkają z nami, mogli Święta spędzić przy pełnych talerzach i w ciepłych domach. W sumie, jako, że kochamy liczby- było nas 300 osób w naszych domach i koło 50 we własnych.
Panie na Stawkach Święta miały na sucho. Przywieziona przez Straż Miejską kobieta z bardzo dalekiego kraju nie dość, że ani słowa po polsku, to jeszcze w stanie psychicznego odlotu. Wszystkie krany z wodą odkręcała non stop, kubkami w ściany celowała, ale cóż- nie zagraża sobie ani innym, więc do szpitala nie przyjmą. Pozostało wodę zamknąć, kubki chować i na naszego doktora od głowy czekać.
Już widzę, jak poziom niebiańskiej miarki dobra przekroczył stan zwyczajny, zbliża się do alarmowego. Niestety po Bożym Narodzeniu zwykle trochę spada, ale nigdy nie do stanu sprzed. W ten sposób zbiornik napełnia się chwila po chwili, rok za rokiem. Nie sposób zliczyć wszystkich zorganizowanych akcji, a tym bardzie indywidualnych gestów dobroci okołoświątecznej. Mnie zaimponowała Wigilia dla 2000 osób zorganizowana przez poznański Caritas na terenie Targów. I to w Wigilię, a nie trzy dni przed lub dwa po. Logistycznie i finansowo to wyczyn. Oczywiście pomagało dobrze ponad tysiąc ludzi. Ile takich, mniejszych, spotkań było jak Polska długa i szeroka?
I nie marudźcie, że tylko raz do roku, że …itd. W końcu raz do roku też dobrze, nikt balu nie ma na co dzień, a jak się rozhuśtamy, to i w ciągu roku biedakom też coś skapnie, choćby dobre słowo.
Z Tamarą realizujemy prezent od św.Mikołaja. Pod choinką był opłacony wyjazd na 3 dni do Przemyśla. Basen tu jest i niezbyt daleko od Zochcina.
Bajkowe miasto wielu kościołów i kultur, wieczorem w śniegu, jak z filmu. Mam, jak wiadomo hobby w postaci zbierania świętych. I do mojej i Waszej kolekcji dodaję znalezionych w Przemyślu dwóch. Jeden był mi trochę znany, drugi jest świeży. I zupełnie nowy mnich, co Tatarom w skórę dał. Jak trzeba było ludzi ratować, to i za szablę chwycił pokorny franciszkański braciszek. Na jego szczęście nie miał dylematów współczesnych. I na szczęście przemyskich mieszczan oraz mieszkańców plądrowanych wiosek, których w jasyr wzięto.
Nad-obowiązkowo
Biskup uczony i wykształcenia i formacji od swoich kapłanów wymagający. W latach 1882-1883 rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jako profesor UJ działał w Stowarzyszeniu św.Wincentego a Paulo. Opiekował się ubogimi, zakładał biblioteki i szkoły dla ubogich. Jako biskup -ojciec dla ludu i księży. Stale troszczył się o najsłabszych, założył zgromadzenie sióstr do opieki nad sierotami, dziewczętami, chorymi. Zakładał ochronki, domy dla bezdomnych i starców, szkoły. Ubogim chłopcom mającym powołanie zapewniał bezpłatną naukę w seminarium. Szerokie horyzonty pozwoliły mu patrzeć i działać szeroko dla dobra ludzi. A jednak…..nigdy nie mógł się dogadać z innym świętym ze swojej diecezji-bł. ks.Markiewiczem, założycielem Michaelitów. Jako biskup był z nim w konflikcie. Teraz obaj Panowie rozmawiają bez przeszkód.
Świat, czyli wszystko to, co sprzeciwia się Panu Bogu, narzuca ludziom swoje zasady, prawa, dobra i pociechy. Czy jednak to wszystko wzmacnia w nas cnotę, przybliża do prawdy i daje szczęście? Świat twierdzi, że tak, że daje ludziom szczęście. Ale ty śmiej się ze świata, bo jest szalony, żyje tylko złudzeniem. Gdy świat mówi o szczęściu – zawsze prowadzi człowieka prostą drogą do zguby.
Oprócz tego, że z pokorą, dobrocią i cierpliwością wypełniał swoje obowiązki kapłana, a w końcu rektora seminarium, nie działał szeroko. Za to głęboko. Już za życia uważany za świętego. Mimo słabego zdrowia zawsze do dyspozycji kleryków i penitentów. Zjednoczony z Bogiem w nieustannej modlitwie.
Jakakolwiek jest przyczyna smutku i jakie jeszcze inne uczucie przygnębienie sprawiające, z tym smutkiem się łączą, zawsze najlepszym lekarstwem podanym przez Ducha Świętego jest modlitwa. Choćby tylko aktami strzelistymi wyrażona, będzie lekarstwem.
W burzliwych czasach najazdów Kościół pełnił również rolę obronną, w dosłownym sensie. Ufortyfikowane budowle kościelne dawały schronienie ludności, a ta zwracała się czasem, pozbawiona ochrony wojska, do kapłanów z błaganiem o ratunek. Nie tylko, choć przede wszystkim, modlitwą, ale czasem zbrojnie.
W 1672 r pod Przemyśl podeszli Tatarzy, korzystając z nieobecności wojsk polskich zajętych walkami z Turkami, łupiąc okoliczne wsie. Zatrwożeni mieszczanie zwrócili się do gwardiana Franciszkanów z błaganiem o pomoc. Ten zebrał ochotników i znienacka zaatakował pod Komarnicami Tatarów. Bitwę wygrał, uwalniając wziętych w jasyr ludzi i zwrócił złupione dobra właścicielom. Wrócił potem spokojnie do pokornego życia franciszkańskiego.