Piękny, słoneczny dzień. Idę ścieżką koło placu zabaw w Zochcinie. Słyszę śmiech i krzyki dzieci, nawoływania mam i babć po ukraińsku. Mijamy się z szefową naszego biura, kobietą -rakietą do wszystkiego. “Będzie pusto jak wyjadą” mówi Ewelina. “Tak, ale mamy radość, że mają kawałek szczęśliwego dzieciństwa”- odpowiadam. I obie się cieszymy. Niestety dla nich – chyba tak szybko nie będą mogli wyjechać. Niektórzy może nigdy.
Oczywiście to szczęśliwe dzieciństwo kosztuje wysiłek wielu osób. Oczywiście byliby z pewnością szczęśliwsi u siebie, w swoim kraju. Nie przerwiemy, my, mali i słabi, kręgu zła. Ale możemy zrobić krąg drugi- krąg dobra.
Myślę o sercu Boga. Z jednej strony ogarniętym bólem z drugiej- z pewnością- radością. A może Pan Jezus skacze z naszymi dzieciakami na trampolinie? Niech uważa, bo dwie sprężyny wypadły, mimo, że nie była z tych najtańszych.
Artur miał złe dni. Po atakach padaczki poprzedzonych zamotaniem – kilka dni, jak to nazywam, niebytu. Spanie, obojętność, lekka gorączka i menu złożone ze słodyczy, które trudno pochować, zwłaszcza, że dobrzy ludzie, z serca mu przynoszą. Nie mogę zabrać, bo synek ma wszystko policzone i pilnuje. Dla mnie- domowy areszt, bo trzeba pilnować hrabiego dzień i noc. I tak sobie myślę, że sprawdzają się słowa Pana Jezusa- “poprowadzą cię tam, gdzie nie chcesz.” Nie znaczy to, że traktuję obecność Artura jako męczeństwo. Wręcz przeciwnie. Znaczy tylko, że miłość prowadzi nas często po drogach zupełnie innych, niż zaplanowane. I trzeba uczyć się ciągle od nowa jak po tych drogach stąpać i nie zgubić kierunku. Dziś synek dał się wykąpać cioci Wioli zjadł pełny obiadek. Ufff!
Zrobiłam więc generalne porządki w biurze, które jest jednocześnie magazynem rzeczy chowanych przed synkiem i tego, co może się przydać w całej naszej wiosce, od żarówek poprzez śrubki i gwoździe do leków. Pranie też zrobiłam, a jest tego niemało, bo opieram część ukraińskich rodzin. A akurat prać lubię. I wreszcie- miałam idealną wymówkę, żeby usiąść chwilę na tarasie, popatrzeć na świat, zobaczyć piękno i posłuchać obłędnego śpiewu ptaków. Zwykle nie mam na to czasu. Dziękują nam ptaszyska za zimowe dokarmianie.
Widok z naszego tarasu i surfinie- pupilki pani Uli. Tylko ona potrafi je tak wypieścić. Matka Boska przed kaplicą. Można się do Niej przysiąść.
Praktykuję od dawna, zwłaszcza w sytuacjach “aresztu arturowego” zdalne miłosierdzie- telefoniczne, internetowe, smsowe. Choć czasem brak zwykłego spotkania, to wędruję sobie po takiej właśnie ścieżce, jak nie ma innej drogi. Wszyscy we Wspólnocie wiedzą, że najlepiej robię zakupy przez internet, bo ćwiczę od lat i wiem gdzie najtaniej i najlepiej. Pralkę kupić, bo stara siadła, pościel wymienić w którymś domu, komuś pieluchomajtki wysłać, albo recepty wykupić, czy wymarzone kapsułki do kawy dla mieszkanki, wyniki badań sprawdzić czy …..hm …trochę grosika przesłać. Inni dzięki temu czas na bycie z ludźmi i inne sprawy. Nie ma sytuacji, w której nie można zrobić czegoś dla dobra innych. To praktykowanie “wyobraźni miłosierdzia” przybiera czasem nieoczekiwane formy.
nad-obowiązkowo
św.Cezary z Arles ograniczał swoje kazania do 15 minut, w imię miłosierdzia dla słuchaczy.
św.Mikołaj Pielgrzym miał podczas swoich wędrówek pełne kieszenie jabłek i cukierków dla dzieci.
św.Tomasz More porzucił chęć ożenku z wybranką i poślubił jej starszą siostrę, żeby jej nie było przykro, że młodsza wychodzi za mąż wcześniej.
św.Hugo, opat w Grenoble nienawidził obmowy i wypowiadania ujemnych sądów o ludziach do tego stopnia, że odmówił przełożonym wysyłania raportów. “Dlaczego miałbym wykazywać czyjeś błędy?” pytał zdumionych przełożonych. /wg.Ph.McGinley “Podpatrując świętych”