Wiele lat temu, w dzień Wigilijny zajechałam do domu dla kobiet. Umówiłyśmy się z paniami, że Wigilia o 15-tej, bo potem jeszcze miałam dwie do obskoczenia, w innych domach. Parę minut przed trzecią stoły nie były przygotowane, panie w szlafrokach snuły się po korytarzu, a oszalała kucharka nie mogła się doprosić pomocy. Po kilku minutach wszystkie panie były ubrane, a po kilkunastu mogłyśmy zasiąść do stołu. Wybrałam metodę kompaktową: maksymalny krzyk z użyciem maksymalnie ostrych wyrazów i kilka gróźb na koniec. Oczekując w kuchni na efekt słyszałam przez okienko podawcze rozmowę w jadalni: “Siostra może tak na nas wrzeszczeć, bo siostra nas kocha”. Doskonale potrafią ludzie odróżnić chamstwo dla chamstwa od żołnierskich słów ojcowskiego dowódcy lub też matczynej troski, czy jak kto woli: “rózeczki, którą Duch Św. dziateczki bić każe/ponoć/”, które zwrócić mają uwagę strofowanego na przekroczone granice. Co do zaleceń Ducha Św. w sprawie bicia, to mam wątpliwości. A słowa mocne nie mogą być nigdy stosowane w celu poniżenia lub ot tak, dla sportu. To brudzi przestrzeń.   
Jednak chrześcijanin to nie miękkie kluchy i w kaszę nie da sobie dmuchać kiedy dobro jest zagrożone. A tym dobrem najwyższym jest dusza ludzka i jej zbawienie. Jaki związek ma zbawienie dusz stawkowych pań z wigilijną wieczerzą? Duży. Utrata poczucia własnej godności, nie zadbanie o nią, życie na cudzy koszt, lenistwo i tumiwisizm-to droga donikąd.  
św.Tersa z Lisieux
 na tzw.świętym obrazku
Miłość na obrazkach słodka jest, różyczkami usłana i uśmiechem okraszona, święci przedstawiani według starodawnych kanonów urodzili się z aureolą na głowie, zawsze w czyściutkich szatkach i o nienagannych obyczajach. Cóż, pewnie będziemy w Niebie w specjalnym sektorze z wygłuszonymi ścianami. Razem z naszymi mieszkańcami. Pierwsze  w życiu słowo, jakie wypowiedział Artur, to było:”k….a”. Działo się to we Francji, kiedy synek w wieku lat siedmiu potknął się o schody. Cała kilkujęzyczna Wspólnota się zleciała i pytali, co powiedział. Przetłumaczyłam i byli pełni uznania dla stosownego doboru słowa do sytuacji. Dobrze, że nie było żadnej nawiedzonej pani urzędniczki od dzieci, bo by mi go niechybnie odebrali. A ja nie posiadałam się z radości. 

Tak sobie myślałam o tym, co Siostra wczoraj pisała na blogu… “są granice..” myślę, że nasze też… i ciągle trzeba je w jakiś sposób przekraczać. Cezary czasem mówi, że jestem osa czyli często i gęsto jestem ostra, a jeszcze dokładniej brzmi to: “Ciebie nawet jak podzielić na pół to i tak jesteś osa”. Różnie można to interpretować… miło by było być zawsze miłym, sympatycznym i głaskać innych. Ale prawda jest taka, że najczęściej trzeba być jednak twardym i właśnie w tym jest miłosierdzie. Frustrujące to nieraz, bo trzeba wchodzić niejako w rolę złego żandarma, zamiast być milutkim. Też miałam wczoraj swoją rolę do odegrania, bo drzeć się na kogoś akurat wcale nie lubię. Przyszedł na Łopuszańską bezdomny późnym wieczorem szukając schronienia, tyle, że po całym dniu picia. Dostał jeść i owszem, ale noclegu odmówiłyśmy z Marysią z wiadomych względów. Po jedzonku wrócił do biura, gdzie już zostałam sama i dalejże szantażować i stawiać się. Udało mi się jeszcze po dobremu “wystawić” na zewnątrz, ale zaczął już twardo stawiać się na podwórzu, że nigdzie się nie ruszy, rozłoży na podwórzu i co mu zrobię!? I myślę sobie: “Teraz albo za chwilę będę wzywać służby, które może mają coś ważniejszego do zrobienia.” I wrzeszczę na cały głos na niego, językiem niewybrednym, co by dotarło… i dotarło. To chyba czasem Duch Święty działa, bo ja ledwo 159 cm wzrostu i raczej chuchro, a facet rosły. Ale podziałało tak, że nawet chłopaki z baraku wyleciały, a faceta już nie było. Może coś zrozumie, choć na chwilę – jak wróci trzeźwy to pogadamy. Może i piszę to trochę z humorem, ale to kosztuje… dużo…/Sylwia z Łopuszańskiej/.

Nad-obowiązkowo

bł. O.Beyzym na obrazku

<….wycieńczeni padają i giną z głodu» (list z 13 kwietnia 1899 r.). «Spłakałem się jak dziecko na widok takiej nędzy… Ci nieszczęśliwi gniją żywcem, wskutek czego nadzwyczaj są obrzydliwi, śmierdzą niemiłosiernie, jednak nie przestają być przez to naszymi braćmi i ratować ich trzeba. A co jeszcze bardziej mnie trapi, to nędza moralna, pochodząca przeważnie z tej nędzy materialnej» (list z 28 kwietnia 1900 r.).

i w rzeczywistości

św.Teresa od Dz.Jezus w realu
czyli przy praniu- w środku zdjęcia
W klasztorze Karmelitanek w Lisieux było zimą tak zimno, że woda zamarzała w miskach. Do tego dochodziła wilgoć. Ciężko chora na gruźlicę marzła tym bardziej. Jej współsiostry dalekie były od delikatności, nieobce im były ludzkie przywary. Nie miała i nie chciała mieć żadnych przywilejów, mimo, że przez jakiś czas przełożoną była jej rodzona siostra. 

św.Brat Albert idealny.
Często na habicie łapał wszy,
a smród nędzy przenikał jego ubiór.
pocz. XX wieku-przytulisko Albertynów w realu

“Była tam duża sala, pełna robactwa. Przez środek przechodziła rura od stojącego na zewnątrz pieca. Blisko 200 osób tłoczyło się w tym zaduchu. Na podłodze leżeli obok siebie ludzie różnego wieku i pokroju, a także małe niedorostki. Na ławach pod ścianą siedzieli opryszki i złodzieje. Kłótnie, przezwiska, jęki bezbronnych, były “chlebem” codziennym tych nędzarzy. Ogrzewalnia stawała się miejscem największego zła i grzechu”.- tak po raz pierwszy malarz Albert Chmielowski zetknął się z ogrzewalnią dla bezdomnych w Krakowie. Zamieszkał tam i powoli przekształcił w miejsce przyzwoite. 

słodki św.Franciszek Ksawery

Św.Franciszek Ksawery nie był słodziutkim fajtłapą. ale facetem który w ciągu 10 lat przeszedł, przepłynął i przejechał ówczesnymi środkami komunikacji dziesiątki tysięcy  kilometrów, nauczył się kilku języków, docierał do krańców ówczesnego świata, nawracał setki tysięcy ludzi, cierpiał gorąco, głód i niebezpieczeństwa, a na koniec zmarł w totalnym opuszczeniu, porzucony przez załogę statku na wyspie Shangchuan, u wrót Chin. Jednym z największych dla niego cierpień była rozłąka z bliskimi, czyli braćmi Jezuitami. Listy od nich zaszywał w płaszcz na sercu.
śmierć św.Franciszka w prowizorycznej chacie