Wczorajszy dzień to walka z przyrodą. Melduję, że nasza zaprzyjaźniona rodzina zamieszkała w wynajętym mieszkaniu. A było to tak: Andrzej ich przywiózł do Zochcina, stąd pojechaliśmy, albo poślizgaliśmy się do Ostrowca w dwa samochody wypełnione rzeczami i jedzeniem. Zrzuciliśmy to w mieszkanku i spojrzałam na buty. Nie moje, bo ja mam wystrzałowe, kupione przez ks.Jacka 2 lata temu i starczą do śmierci. Do trumny nie wrzucać, bo posłużą następnym pokoleniom. Jak mnie ktoś napadnie, to powinien mi obciąć nogi z tymi butami, bo to jedynie ma wartość z mojego munduru. I są antypoślizgowe, co wynika z wyrachowania ekipy: nikomu się na razie nie opłaca moje leżenie w gipsie. Buty, które przykuły mój wzrok były na nogach Krzysztofa, tego, który zamieszkać miał ze swoją siostrą i mamą w mieszkaniu. „Nie masz porządnych butów, Krzysiu?”- pytam. „Ależ mam!”- odpowiedział ochoczo. „No to czemu chodzisz w śniegu i mrozie w cieniutkich adidasach?” W końcu mama przyznała: „Nie masz butów, mów prawdę!” 
Hm….On w tych adidaskach chodził parę kilometrów do autobusu. 
Zostawiłam zatem Andrzeja- nadwornego elektryka, z żyrandolami do zawieszenia, siostrę Elę, mistrza w sprzątaniu do pomocy mamie przy likwidacji przeprowadzkowego bajzlu i z rodzeństwem, bo siostra też w adidaskach, do sklepu. Na parkingu Krzyś wysiada i w tym momencie odpada mu podeszwa od tych jego „zimowych” butów. Śmiech nas ogarnął. Mówię: ty zostajesz, bo przecież masz buty, a siostra idzie, to jej kupimy. Jasne, że poszliśmy wszyscy, choć jemu było dość trudno się doczłapać. 
A dzisiaj butomanii ciąg dalszy, czyli kolejne 3 pary. Niedługo znienawidzę sklepy obuwnicze. Powrót od bosych stóp zajął prawie dwie godziny w zaspach, po jezdni o gładkości lepszej niż lodowisko na Narodowym. W normalnej sytuacji to 11 km., ale trzeba było kombinować najmniej zawianymi drogami i tam, gdzie przewrócone samochody nie tarasują przejazdu.  Potem było tylko gorzej i młoda moja współsiostra nienawykła do sportów ekstremalnych wysiadła zielona. A ja pocałowałam maskę terenowego Suzuki po raz kolejny. W końcu tylko raz nas obróciło i tylko troszeczkę. Ach, dzisiejsza młodzież cosik słaba jest nerwowo. Jeszcze tylko Jaśka z zaspy wyciągnąć, bo mu się zachciało, w gorliwości, /jest kierownikiem tego bałaganu/ busem na świetlicę jechać i można odetchnąć. Nawet prąd mają w Nagorzycach. 
Z butami do zaprzyjaźnionej, starszej zakonnicy, co ma nogi popuchnięte i w kapciach do lekarza chodzi, do Sandomierza pojechali zaś Miki z Tomkiem, wcześniej kupiwszy kolejną tonę węgla kolejnej marznącej rodzince. Wyjechali rano, Artur z nimi, bo synek czasem jeździ „do pracy”, żeby go z domu wyciągnąć.  No i w południe dostaję na komórkę takie zdjęcie.
Każdy by chciał takiej roboty, w której mu obiad w knajpie stawiają. I jeszcze 2 książeczki z samochodami kupują. Spracował się chłopczyk przy kotlecie.
Buty okazały się za małe, bo 40-tka chińska była i trzeba będzie jeszcze raz gnać. Już bez Artura, bo bracia finansowo nie wyrobią na obiadki. 

Czyli sprawiedliwość społeczna w kwestii obuwia przywrócona, w kwestii ogrzewania chyba już też. Można zapaść w sen zimowy. Do jutra tylko, niestety. Zazdroszczę niedźwiedziom.

Nad-obowiązkowo
1880-1927
Św. Józef Moscati- lekarz biedaków. Profesor, docent fizjologii, ale przede wszystkim ubogi sługa Chrystusa w cierpiących. Nie tylko leczył biedaków za darmo, ale często podkładał pod poduszkę pieniądze na leki. Nie miał samochodu, co już w tamtych czasach dziwiło robiących karierę kolegów lekarzy, a siostra, z którą mieszkał problemy wielkie miała, żeby do pracy szedł jako tako ubrany, bo kasę rozdawał szybciutko po wypłacie. Pisał w jednym z listów:
„Mój drogi, nie jestem wujkiem z Ameryki. Jestem biedny, to wszystko. A ubodzy nie są miłowani. To bardzo ważne. Powinieneś to wiedzieć, bo z jednej strony skończysz mi robić wykłady, z drugiej nie będziesz robił więcej głupstw. Moje niewielkie pieniądze są dla ubogich podobnie jak ja.”
Jako dyrektor Instytutu Patomorfologii w Neapolu zawiesił krzyż na sali, gdzie robiono sekcję z napisem:« Ero mors tua, o mors »  -„Będę śmiercią twoją o śmierci”-cytat z Księgi Ozeasza.  Pierwszy w Neapolu zastosował insulinę do leczenia cukrzycy. Dzień rozpoczynał mszą św. 

Kochaj prawdę, pokazuj swoją prawdziwą twarz, bez udawania i bez lęku, bez żadnego kombinowania. A jeśli Prawda będzie cię kosztowała prześladowania, przyjmij je, jeśli przyniesie ci kłopoty, znoś je. Jeśli dla Prawdy trzeba będzie poświęcić siebie i życie, bądź mężny w ofierze.” /św.G.Moscati/

W czasie, gdy w Wielki Czwartek w roku 1927, poprzez ulice Neapolu rozwijał się ogromną rzeszą uczonych, studentów i prostych ludzi, kondukt pogrzebowy, pewien staruszek zbliżył się do stolika ustawionego w sieni domu Moscatiego i w książce kondolencyjnej napisał drżącą ręką:
„Opłakujemy go, ponieważ, świat utracił świętego, Neapol – przykład wszelkiej cnoty, a biedni chorzy stracili wszystko.” więcej o nim.