Trochę kuchni z naszej wyprawy na imprezkę z okazji 25-lecia Wolności. Żeby się komuś przypadkiem nie wydawało, że my to tak, po czerwonym dywanie i już.
Najpierw 2 godziny namawiałam Artura na kąpiel. Od tygodnia jęczał, że chce jechać na Łopuszańską, ale jak wreszcie była okazja, to oczywiście się zaparł przed wanną jak osioł. Wykąpany zażyczył sobie, żeby wziąć pieska, czyli Mr.Felicjana. Ów zaś oprócz licznych zalet ma jedną wadę: chorobę lokomocyjną. Zaczął się cyrk z wepchnięciem kundlowi do pyska stosownej tabletki. Na dodatek przy obiedzie pochłonął michę korpusów z kurczaka. Kucharz zawsze stawia w jadalni miskę, bo pan pies jada z nami. Nie przy stole, ale obok.
Potem zadzwoniła Agnieszka, że jej dziadek jest bardzo chory i musi jechać do Warszawy. Pies zajmował bagażnik, więc Tamara z Agnieszką siedziały z tyłu przywalone torbami.
Po drodze trzy przystanki. Tabletka nie zdążyła zadziałać. Wysiadamy, wyrzucamy brudną szmatę z bagażnika, pies łapie powietrze, a Artur się drze, że piesek ma być w bagażniku. Bał się, że mu zginie. Szmat było akurat trzy warstwy, starczyło na trzy takie numerki. W Warszawie zaś nerwy, żeby pies nie uciekł przez duże otwory w metalowej bramie. Duplikatu nie ma na całym świecie. Toć to rasowy kundel i niepowtarzalny.
A dzisiaj Artur miał ataki padaczki i najmniejszej ochoty na powrót. Rozgościł się na Łopuszańskiej, tylko wujka jeszcze sobie życzył, żeby mu dostarczyć. Ukochanego Adama z Zochcina. Pies leżał zatopiony w kołdrze i też nie marzył o jeździe. Wreszcie udało się podstępem wsadzić obydwu do samochodu. Numer z tabletką się nie udał. Wypluwka i koniec. Sylwia na szczęście wyłożyła bagażnik nową porcją szmat. I tak życie na salonach tego świata wyglądało od kuchni. Pieskie życie po prostu. Jeszcze udało mi się wpaść na pobliski bazar, żeby kupić parę podkoszulków i innych frykasów dla moich chłopaków z Zochcina. Lato, trzeba zmienić sorty mundurowe. I parę spraw fundacyjnych załatwić. Aha, jeszcze przed samym wyjściem na galę Tamarze się zdawało, że zapomniała butów i pomaszeruje w tenisówkach. Wyobrażacie sobie, co to znaczy dla kobiety? W takich chwilach cieszę się, że mam habit i kłopot z głowy. Buty się znalazły, a mnie pomyliły się godziny i pojechałyśmy dużo za wcześnie.
Co pozwoliło nam spędzić ponad pół godziny w pobliskim kościele św.Barbary. Akurat było nabożeństwo czerwcowe i wystawienie Najśw. Sakramentu. I dobrze było modlić się z nieliczną grupą starszych już ludzi. Dzięki ich wierności w naszych kościołach rozbrzmiewają dźwięki litanii, różańca, nowenn. Jestem im za to wdzięczna.
Potem zadzwoniła Agnieszka, że jej dziadek jest bardzo chory i musi jechać do Warszawy. Pies zajmował bagażnik, więc Tamara z Agnieszką siedziały z tyłu przywalone torbami.
Po drodze trzy przystanki. Tabletka nie zdążyła zadziałać. Wysiadamy, wyrzucamy brudną szmatę z bagażnika, pies łapie powietrze, a Artur się drze, że piesek ma być w bagażniku. Bał się, że mu zginie. Szmat było akurat trzy warstwy, starczyło na trzy takie numerki. W Warszawie zaś nerwy, żeby pies nie uciekł przez duże otwory w metalowej bramie. Duplikatu nie ma na całym świecie. Toć to rasowy kundel i niepowtarzalny.
A dzisiaj Artur miał ataki padaczki i najmniejszej ochoty na powrót. Rozgościł się na Łopuszańskiej, tylko wujka jeszcze sobie życzył, żeby mu dostarczyć. Ukochanego Adama z Zochcina. Pies leżał zatopiony w kołdrze i też nie marzył o jeździe. Wreszcie udało się podstępem wsadzić obydwu do samochodu. Numer z tabletką się nie udał. Wypluwka i koniec. Sylwia na szczęście wyłożyła bagażnik nową porcją szmat. I tak życie na salonach tego świata wyglądało od kuchni. Pieskie życie po prostu. Jeszcze udało mi się wpaść na pobliski bazar, żeby kupić parę podkoszulków i innych frykasów dla moich chłopaków z Zochcina. Lato, trzeba zmienić sorty mundurowe. I parę spraw fundacyjnych załatwić. Aha, jeszcze przed samym wyjściem na galę Tamarze się zdawało, że zapomniała butów i pomaszeruje w tenisówkach. Wyobrażacie sobie, co to znaczy dla kobiety? W takich chwilach cieszę się, że mam habit i kłopot z głowy. Buty się znalazły, a mnie pomyliły się godziny i pojechałyśmy dużo za wcześnie.
Co pozwoliło nam spędzić ponad pół godziny w pobliskim kościele św.Barbary. Akurat było nabożeństwo czerwcowe i wystawienie Najśw. Sakramentu. I dobrze było modlić się z nieliczną grupą starszych już ludzi. Dzięki ich wierności w naszych kościołach rozbrzmiewają dźwięki litanii, różańca, nowenn. Jestem im za to wdzięczna.