Wczoraj zamarzliśmy z Mikołajem/lat 16, mój pomocnik/ kupując choinki. Rodzina liczna, choinek 8 tylko dla domów na wsi. Kupujemy w donicach, bo takie po ostatnim Bożym Narodzeniu wysadziłam wiosną tego roku w ogrodzie i mamy piękne świerki. Tylko trzeba je do wiosny podlewać, a potem pielęgnować. Ogólnie wszystko trzeba podlewać i pielęgnować.
Odkrył to Mały Książę czyszcząc codziennie wulkany i pielęgnując różę.
Marzymy we Wspólnocie, żeby przynajmniej w czasie Świąt spędzić ze sobą bez-interesownie trochę czasu. I przez 20 lat to się chyba nigdy nie udało. Bieda-biznes, ale biznes. Ciągłe gdzie, kiedy, komu lub od kogo i za ile. No i każdy z nas je przynajmniej 2 wieczerze wigilijne, każdą w innym domu, z mieszkańcami.
Dla mnie czas bezruchu zaczął się dzisiaj o 11.00, kiedy Balcerek/samochód, który podarował nam profesor Balcerowicz równo rok temu/ sunąc wolniutko pod oblodzoną górkę nagle dostał przypału i szaleńczych obrotów, frunął, zrobił salto i zarył się pyskiem w skarpę. Optymista powie: ani mnie ani Mikołajowi, z którym jechałam nic się nie stało, poszła tylko blacharka, mechanicznych uszkodzeń nie ma . Pesymista zaklnie, że przed Świętami, że tyle roboty.
A ja – wybiorę podlewanie.
