Kilkanaście małych łebków zostało dzisiaj chrześcijanami. W sporej parafii warszawskiej. Do tego dwoje ludzi odnawiało przyrzeczenia małżeńskie. Po 50 latach. Niby zwyczajne, a jednak…..Obiadek rodzinny dobry, w towarzystwie iście mieszanym, bo różno-kolorowym, różno-narodowym i różno-religijnym lub też bez-religijnym. Pani domu biegiem dogotowywała makaron z sosem, bo okazało się, że jeden z gości jest muzułmaninem i wieprzowiny nie je. Dużo stracił. A świeżo upieczony, roczny chrześcijanin wytrzeszczył wielkie oczęta na widok czarnej skóry. Cóż, wielokulturowość w modzie.
Potem koszmarne korki, które zmusiły mnie do przypomnienia sobie topografii rodzinnego miasta i objazdów, a na zakończenie mniej miło w Domu dla Matek, gdzie prowadzący ledwo żyją z powodu mateczek roszczeniowych, pogubionych i kompletnie nieprzystosowanych do życia. A tu dzieci. I ręka się nie zgina tak łatwo, żeby otworzyć drzwi i przewietrzyć. Gra trwa dalej, bo mateczki doskonale wiedzą, że nam bardziej na tych dzieciach zależy niż im. No cóż, trzeba by nająć kucharki, praczki sprzątaczki i kulturalno- rozrywkowego, oraz koniecznie nianie do dzieci oraz personel do odrabiania lekcji. Jedzenie luksusowe, ubrania takoż oraz najlepiej, żeby panowie też mogli tam zamieszkać. Ci sami oczywiście, którzy dzieci spłodziwszy nie mają zamiaru na nie pracować. To wszystko rzecz jasna za friko, bo się należy. Takie mniej więcej są oczekiwania niektórych mieszkanek. W razie niespełnienia- ma się tym zająć prokurator ewentualnie przyjechać telewizja. Ćwiczymy to od lat. Na szczęście większość pań jest normalna i wychodzi na prostą ostro walcząc o siebie i dzieci.
W rzeczywistości kryje się za tą agresją frustracja z powodu niespełnionych marzeń o normalnym życiu i miłości. Często tej miłości brakowało samym matkom w ich dzieciństwie. Niemożność wybrnięcia z sytuacji, brak mieszkań, pracy i perspektyw. Gryzie się zatem tę rękę, która się wyciągnęła z pomocą.
A dzieciaki miłe i dorodne. Oby mimo wszystko wyrosły na dobrych ludzi.
I na koniec w Zochcinie, Artur zamknął się w pokoju i zablokował drzwi jako protest przeciwko mojej nieobecności. Tamara, co go pilnowała, stała pod owymi drzwiami dwie godziny. Niczym się nie dał przekupić. Mnie udało się wyprosić, żeby otworzył okno/za dwie pepsi i obietnicę filmu ze słoniem/ i drzwi odblokowałam od środka. Twardy negocjator.
Tak wyglądała w moim wydaniu Niedziela Miłosierdzia Bożego.

Nad-obowiązkowo

Julianna z Norwich , była pierwszą, która zagłębiła się w tajemnicę Bożego Miłosierdzia. Żyła w pełnym grozy wieku XIV, kiedy wojny i zarazy uśmiercały tysiące ludzi, jako pustelnica. Odpowiedź na nękające ją pytania i lęki znalazła w spotkaniu Boga miłości- czułym, serdecznym i tkliwym jak matka. 
“Wszystko będzie dobrze” – odpowiadał jej Jezus. On ze zła nawet potrafi wyprowadzić dobro. 


„Obietnice Boże zawsze są większe od naszych oczekiwań. Jeśli zawierzymy Bogu, Jego przeogromnej miłości najczystsze, najgłębsze pragnienia naszego serca, nigdy nie będziemy rozczarowani i wszystko będzie dobre, wszystko będzie służyło dobru. To jest owo orędzie końcowe, jakie przekazuje nam Julianna z Norwich i które również wam dzisiaj proponuję” Benedykt XVI