Może ktoś pamięta zbiórkę na samochody dla naszych niepełnosprawnych mieszkańców. Jeden kupiony już dawno, a teraz dotarł drugi. Robiony na zamówienie, na szczęście w….Turcji, bo gdyby we Włoszech, tobyśmy czekali jeszcze długo. Chodziło o model z wyższym dachem. I już jest, piękny, czerwony. Chłopaki pojechali, odebrali i teraz czeka na przystosowanie do wózków, a z tym się chwilę pobujamy ze względu na zmianę przepisów. Oczywiście, jak to u nas: “na lepsze”.


Nasz ci, on nasz!

DZIĘKUJEMY W IMIENIU NASZYCH “WÓZKOWYCH”


Rozmawiam z naszym Przyjacielem, człowiekiem biznesu. Z domu kieruje wielką firmą. Jak wielu – ma ogromne problemy z powodu epidemii. Za wszelką cenę stara się nie zwalniać ludzi. I razem dochodzimy do wniosku: w życiu tyle nie pracowaliśmy, co teraz, mimo, że praktycznie z domu się nie ruszamy. Oczywiście każde z nas w swojej działce, ale …..A przecież przed epidemią i lata całe raczej się nie obijaliśmy. Panie Boże, może już wystarczy tego “dobrego”? Trochę luziku poprosimy. U nas i na świecie całym. Takiego szarutkiego życia. Myślę ciepło o nauczycielach przykutych do komputerów. Znam ludzi, którzy niedawno mogli powrócić do swoich biur i prawie całowali biurka. Doceniamy to, co wydawało się normalką, a czasem ciężarem, kiedy nam tego zabraknie.


Szarość codziennego życia nabiera blasku, kiedy można doń, choć w części, powrócić po kilku miesiącach zawirowań. Przy okazji można zrobić remanent przyzwyczajeń i potrzeb -tych materialnych i tych duchowych. I może się okazać, że wyjdziemy z tego wolniejsi i lepsi. Że można żyć bez ciągłego latania po galeriach, ale trudniej bez mszy św, na którą chodziliśmy czasem tylko z obowiązku. A tu nagle nam jej było brak. Z najgorszych sytuacji można wyciągnąć dobro. Pan Bóg wepchnął nas niejako w pustynię. A tam zawsze okazuje się kim jesteśmy, bo nie tylko nie ma jak uciec przed sobą w wir życia, często pozornego, lecz także musimy zmierzyć się ludźmi z otoczenia, najbliższymi niby, ale często jakby obcymi. To sytuacje graniczne. Być zamkniętym z kilkorgiem dzieci w małym mieszkaniu 24 godziny na dobę, na przykład. To codziennie przeżywają uchodźcy zepchnięci do namiotów ogrodzonych szczelnym płotem. To przeżywają ludzie unieruchomieni w łóżkach na lata całe i -jakże często-ich opiekunowie. Prawdziwe ubóstwo.


Powszechne poluzowanie w ochronie przed epidemią nie zwalnia nas z dmuchania na zimne. Z myślenia o innych, słabszych. Nadal trzymamy reżim, chociaż troszeczkę poluzowany. Chętni na testy przychodzą codziennie. Na razie nikt z prawie 200 osób badanych nie był “dodatni”. Zarówno wśród pomagających jak i osób bezdomnych. I niech tak pozostanie.

Codziennie badanych po kilka osób. Ubieranie i rozbieranie personelu to kolejne godziny

Teraz jestem na etapie kolejnych posiedzeń w internecie w poszukiwaniu-tym razem ubrań ochronnych i dobra wszelkiego do pielęgnacji chorych, a schodzi im tego dużo. Zdobywam sprawności w dziedzinie pampersów, opatrunków, bo pozostałe-rękawiczki, maski, fartuchy, lampy dezynfekujące itd już mam zaliczone.


Schodzi także w szybkim tempie żywność. Zupa na Monciaku rozdaje dwa razy więcej niż dotychczas paczek z jedzeniem. My też się dzielimy. Bieda nie jest odporna na wirusa. Z Waszych zbiórek kupujemy jedzenie. Znika jak sen. W brzuchach naszych mieszkańców i tych, co głodni “u bram” .



Pozostała jeszcze jedna- niedokończona- zbiórka. LAST MINUTE: To Dobra Fabryka Szymona Hołowni zorganizowała. Tylko do końca maja.


Artur dostał dzisiaj wielką pakę pełną czekolady, jajek z niespodzianką i książek. Nie wiem, czy nie wylądujemy na SORze, bo cały wieczór wcina te jajka i czekolady. Nie da sobie odebrać ani wymienić na lebek z baską, czyli kanapki. Leży w otoczeniu swoich psów i papierków po uczcie. Każdy ma swoje dni szaleństwa.

Ula dostała certyfikat psa asystującego i jest pełnym pyskiem odpowiedzialna za Artura. Reaguje na jego ataki pod jednym warunkiem: że nie ma w pobliżu Garfielda. Kocur ten rządzi stadem i psy się go panicznie boją. Do stada dobiła Dzika-kociczka, którą pewnie ktoś podrzucił. Całą zimę przychodziła na jedzenie, początkowo bardzo ostrożnie, później śmiało, a teraz zamieszkała na tarasie, wylegując się całymi dniami z Garfieldem na leżaku, który uznali oboje za swój. Niech mają. I tak nikt nie ma czasu na nim leżeć. W końcu to dom św.Franciszka. Bogu dzięki Pan Weterynarz leczy za friko nasze sierściuchy, bo inaczej……To kolejny dobry człowiek na naszej drodze.

Nadobowiązkowo

Kiedy poznajemy ich lepiej, zwłaszcza naszych sąsiadów z klatki schodowej, kiedy uczestniczymy w ich życiu, pojawiają się dwie rzeczy, dwa pewniki.
Najpierw odkrywamy, że wcale nie jesteśmy odważniejsi, pokorniejsi, bardziej otwarci niż nasi sąsiedzi czy koledzy z pracy. Kiedy doświadczamy wokół nas różnego rodzaju nędzy, uświadamiamy sobie, że należymy do tej samej rasy, że pijacy, nierządnice są naszymi braćmi i siostrami. Być może po prostu mieliśmy więcej szczęścia, Bóg ulitował się nad nami.
Jasne jest zatem, że nie możemy ich osądzać, potępiać, ale mamy ich rozumieć, zmieniać nasze spojrzenie na nich, spróbować patrzeć na nich tak, jak czynił to Jezus. I jeśli tak się dzieje, to zmienia się wszystko wokół nas.

Druga sprawa to przekonanie, że ubodzy nas ewangelizują. Często doświadczamy, że nasi sąsiedzi dzięki swoim słabościom i pomimo nich są bardzo pięknymi ludźmi.

Mały Brat Moris “Brat Karol de Foucauld i duchowość Nazaretu”

brat Moris Maurin 1928-2018

francuski zakonnik, członek Zgromadzenia Małych Braci Jezusa, przyjaciel i sekretarz Jacques Maritaina, kiedy ten uczony i filozof został bratem w tym samym zgromadzeniu po śmierci żony. Brat Moris spędził wiele lat w Afryce, a w r.1990 przeniósł się na stałe do Polski. Zamieszkał wraz z braćmi w kamienicy na warszawskiej Pradze. Mali Bracia żyją wśród ludzi, nie w klasztorach, pracując przeważnie fizycznie jak prości ludzie.