W Krakowie dusi. Smog dusi, co sprawdziłam na własnych płucach. Bawimy się na Titanicu?
Mikołaj święty odbył pielgrzymkę do kilku naszych domów. Reszta musi poczekać na Wigilię, bo biedak się nie wyrabia. Po drodze zahaczył o Kraków, gdzie nasz Miki – solenizant przecie, został uczczony obiadem ze schabowym i ciastem – w wykonaniu Bożenki oraz Colą, bo u nas napój ten uświetnia imprezki. Nie, żeby balować dzień cały, bo ludzie czekają. Kolejna nóżka, choć w lepszym stanie tam dotarła. Damska. Do opatrunków, ale po szpitalu i tym razem nawet z lekami ze szpitala na zapas. Śpi na dostawce, bo miejsc nie ma. Mieszkała z mężem pod plastikowym daszkiem, gdzieś „za garażami, siostra wie, gdzie to jest?” Nie wiem i wolę nie wiedzieć. Na samą myśl nóż mi się w kieszeni otwiera. Mąż też się jeszcze u nas zmieścił. Pan, co wreszcie trafił do szpitala Bonifratrów już wrócił. Jemu opatrunki muszą robić fachowcy i dzięki Wam, dziewczyny z Krakowa, że czasem prawie w nocy, po pracy, ale docieracie i robicie.
W domu dla chorych to była impreza! Bo to dom pod wezwaniem św.Mikołaja. W Brwinowie-bo dom dla dzieci.
Artura wykręciłam na jeden paluszek. Jak wyjeżdżam, to ustalamy ich liczbę. Skończyły mu się paluszki, a Gosi nie było. Synek od rana robił mi herbatkę. Nikomu nie wolno było jej ruszyć całą dobę. Była zimna, oczywiście, kiedy pojawiłam się następnego dnia, ale była i szczęście też było, ogromne. To się nazywa miłość, po prostu. Sierściuchy też dały popis. Nogi z tej psiej radości mam podrapane jak ofiara przemocy.
Nasz młody Michał poszedł z Zochcina. Lat 19, ciężko chory na głowę. Zadzwoniła mamusia z zagranicy. Powiedziała mu, że go nie chce. Wyruszył więc w Polskę. Lekko ubrany. Złapali go chłopcy w Opatowie, ale mowy nie było, żeby wrócił. Policji też nie udało się go przekonać. Nocą znaleziono chłopaka w Sandomierzu. Na razie jest w tamtejszym schronisku. Zobaczymy co dalej, bo telefon tam nie odpowiada od wczoraj. Chłopak bierze leki.
Inżynier powoli wraca do życia, choć do zdrowia droga daleka. W Jankowicach, który to dom prowadził razem z Tamarą, mieszkańcy wiedzą o jego chorobie. Do Tamary doszły słuchy, że na parterze, w jednym z pokojów jest alkohol. Zeszła na dół. Sprawdza. Panowie grają w karty, na stole stoi piwo bezalkoholowe. Jeden z panów oburzył się podejrzeniem: „Pani Tamaro! W tej sytuacji, k….wa, w życiu bym pani tego nie zrobił!” /znaczy nie wypił/ . I to się nazywa solidarność!
Wszystkim Przyjaciołom dziękujemy w jego imieniu za serdeczne myśli i modlitwę.
Adwent to czas porządków. W miłości. To czas, kiedy, zabiegani, przypominamy sobie, że nie jesteśmy sami na tym świecie i inni nas po prostu potrzebują. Czas nadziei, że Miłość jest możliwa. Tylko trzeba ją zrobić. Pani dziennikarka z Zamościa opowiadała mi dzisiaj z błyskiem w oku, że grupa ludzi całkiem zwykłych skrzyknęła się i wyremontowała dom dla niepełnosprawnego chłopca.
Matka Boża bez grzechu, czyli dobra absolutnie. To sens dzisiejszego Święta-Niepokalanego Poczęcia. Fala dobroci rozlewając się po świecie zatyka czarne dziury podziałów, cierpienia, nienawiści.
The specified carousel id does not exist.
Nad-obowiązkowo-choć powinno być „obowiązkowo”.
Mikołaj niegrzecznych
Z wszystkich kaplic naszych dziewięciu domów dla bezdomnych, chorych i samotnych najładniejsza jest kaplica w Brwinowie, w domu dla samotnych matek z dziećmi. Dochodzi się do niej przez dużą salę zabaw, potykając o porozrzucane pluszaki, resoraki, książeczki z bajkami i konstrukcje z koców i poduszek, które jeszcze przed chwilą były pilnie strzeżoną i najbezpieczniejszą na świecie bazą albo skrytką. 6 grudnia, kiedy siostra Kasia, kierowniczka domu zaczyna codzienną, wieczorną modlitwą, kilkuletni Karol wspina się właśnie na ołtarz, nieco starsza Nicola zrywa firankę, kilkumiesięczna Dorotka właśnie teraz domaga się karmienia, Wojtuś przysypia na kolanach mamy, a Michał i Franek zorganizowali zawody: który z nich dmuchnie tak mocno, że zgasi pierwszą, adwentową świecę spod tabernakulum, tlącą się niespokojnie od krzyków i ogólnego zamieszania.
Z rynkowego, a może nawet tradycyjnego punktu widzenia, wszystkie nasze brwinowskie dzieci za to nieprzyzwoite zachowanie podczas modlitwy powinny dostać po rózdze i zapomnieć o prezentach.
Podobnie zresztą jak Pan K., który nasz dom dla bezdomnych, chorych opuścił osiemnaście miesięcy temu za, co tu dużo mówić, alkohol. Dzień przed tegorocznymi Mikołajkami doczołgał się na Gniewkowską, i kilka godzin przesiedział pod dachem najbliższego przystanku autobusowego, zastanawiając się, czy jest już mentalnie gotowy prosić o ponownie przyjęcie. Jeszcze podczas kąpieli i opatrywania rozdrapanych strupów na plecach prosił jednego z sanitariuszy o dodatkowe kalesony i ciepłą kurtkę, bo – zdaniem Pana K. – to, że personel naszego „Betlejem” zgodził się na szybki prysznic, wcale nie znaczy, że zgodzi się na możliwość przezimowania pod dachem.
Kiedy Pan K. układał w głowie słowa prośby o przyjęcie do schroniska, Jarek z Rafałem szukali dla niego nowych butów. Jacek ścielił mu łóżko. Magda przygotowywała potrzebne dokumenty, a Monika odgrzewała zupę.
I znów – z rynkowego, a może nawet tradycyjnego (a w tym konkretnym przypadku na pewno z urzędniczo-legislacyjnego) punktu widzenia, nasz „syn marnotrawny” powinien usłyszeć, że „kolejnej szansy” ustawa już nie przewiduje. Albo coś w stylu: „sam Pan jest sobie winien, jak się chciało szaleć i zachowywać niezgodnie z zasadami, to się proszę teraz martwić samemu”.
„Naszą wrażliwość duchową skrępowała katechizmowa formułka o Bogu jako „sędzim sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za zło karze”, wyobraźnię zdominowały kategorie myślenia rynkowego” – pisał w „Skandalu Miłosierdzia” abp Grzegorz Ryś.
We Wspólnocie Chleb Życia, na szczęście, nie jest ani po rynkowemu, ani po tradycyjnemu. Jest po Chrześcijańsku. 6 grudnia wszystkie niegrzeczne dzieci dostały prezenty. Zresztą – 6 grudnia jest u nas 365 dni w roku. Wyprawiamy święto na cześć wszystkich niegrzecznych, poranionych, skrzywdzonych, słabych itd. Zwariowaliśmy? No pewnie. I przypominamy sobie codziennie, co o św. Mikołaju pisał abp Grzegorz Ryś:
„Święty Mikołaj – jedna z najpiękniejszych postaci ludzkiego miłosierdzia w chrześcijaństwie – stał się kimś, kto przynosi prezent (grzecznym) albo rózgę (niegrzecznym). To głębokie zafałszowanie tej postaci. Mikołaj jeszcze zanim został biskupem, wręczył trzem prostytutkom po bryłce złota. I to wcale nie dlatego, że były grzecznymi dziewczynkami. Nie czekał aż się nawrócą i wejdą na dobrą drogę. Święty wiedział, że tylko pomagając tym dziewczynom – takim, jakimi są – da im szanse na to, aby się zmieniły: złoto wzięły jako posag i dzięki temu mogły poszukać sobie mężów.
Mikołaj nie był wcale sprawiedliwy, bo po sprawiedliwości kobietom nic się nie należało. Był miłosierny. Różnica polega na tym, że przez sprawiedliwość człowiek się nie zmieni – sprawiedliwość jest dla satysfakcji tego, który ją wymierza. Miłosierdzie jest po to, by dać człowiekowi szansę przemiany. Sprawiedliwość jest rozrachunkiem z przeszłością, miłosierdzie jest chrześcijańską nadzieją na przyszłość. „W swoim właściwym i pełnym kształcie – pisał Jan Paweł II w „Dives in misericordia” – miłosierdzie objawia się jako dowartościowywanie, jako podnoszenie w górę, jako wydobywanie dobra spod wszelkich nawarstwień zła, które jest w świecie i w człowieku” (6). Nikt nie jest stracony, bo Bóg nie rozdaje cukierków grzecznym dzieciom, ale podnosi w górę tych, którzy dotknęli dna”./jeden z nas/Wszystkim Świętym Mikołajom serdecznie dziękujemy. I zapraszamy! Cały rok!