Przez kilka dni byłam w podróżach. Warszawa i dwa mazowieckie miasteczka. Kontrast niebywały. Oczywiście, jak u mnie w okolicy, w południe, na słoneczku liczne grupki podpitych panów podpierających ściany odrapanych budynków. Powiedziałabym nawet, że jakoś ich tam było więcej. Może to w pierwsze ciepłe dni tak wysypało. Jak zmniejszyć problem alkoholizmu. To plaga, która się rozszerza, mimo wielkich wysiłków. Nie wiem. Prowincja tonie w alkoholu. Z księżmi, u których gościłam głosząc konferencje- rozmowy o problemach. Najgorsza jest obojętność i duchowa apatia wśród ludzi młodych. I wspaniała grupka młodzieży licealnej i policealnej. Skupiona wokół młodego wikarego. Kolejne chłopaki- młodzi księża, którym się chce chcieć. Problem w tym, że po studiach te elity zostają w Warszawie, a na prowincji pozostanie nadal posucha. Obym się myliła.
Od Radomia przejeżdżam dwa razy przez las. W każdym, przy drodze dziewczyny. Chronione z tyłu przez alfonsów w samochodach. Nie nadążałam zmówić za każdą jednego Zdrowaś, bo było ich wiele.
Dawidka udało się dowieźć na terapię do Wandzina, zanim zaćpał. A już zaczynał żebrać na ulicy pod domem na działkę. Skubany- grał świetnie wygłodzonego – pod naszą bramą. Dobre świadectwo dla nas. Zobaczymy, czy tym razem wytrzyma. To dla nas 15 godzin jazdy. Okazuje się, że już tam raz był. Szanse są niewielkie, ale nigdy nie wiadomo, kiedy człowiek załapie.
Właśnie dzisiaj maiłam telefon od kogoś, kto załapywał bardzo długo. I wbrew wszystkiemu- życie mu się ułożyło wspaniale. Nie bez wysiłku.Nigdy nie jest za późno i nigdy nie należy tracić nadziei. Bo przecież Bóg ma ją w stosunku do każdego z nas do ostatniego naszego tchnienia. Wszystkim, którzy walczą ze sobą, przeciwnościami, cierpieniem – ofiaruję swoją modlitwę.