Zima to w Zochcinie okres bardzo trudny nie tylko praktycznie, ale także psychicznie i duchowo. Jesteśmy  zamknięci we własnym kręgu i podwórku.
Jak w klasztorze klauzurowym albo w więzieniu, w zależności od doświadczeń osobistych i preferencji każdego. Wszystko, co trzeba zrobić ślimaczy się albo musi być odwołane, bo właśnie zawiało albo przerwało-drogi,akumulatory, prąd, internet, wodę, wywóz śmieci, dowóz oleju opałowego itd. Już nawet dzieci mają dość, bo jakoś i tak muszą chodzić do szkoły. Przejazd z Zochcina do Nagorzyc przypomina rajd safari w  wersji Alaska.
Dzisiaj uświadomiłam sobie raz jeszcze, że my wiemy, iż zima się skończy i uwolni nas od zamknięcia. Ale są ludzie, dla których nie zasypane śniegiem podwórko- a łóżko jest całą przestrzenią życiową. I to bez oczekiwania na wiosnę. Więc ten kawałeczek doświadczanego unieruchomienia przyjmuję jako współudział, jakże malutki, w ich cierpieniu. I tym chciałam dzisiaj w kaplicy nadać sens zamarzniętemu i zasypanemu, monotonnemu życiu naszej zochcińskiej gromadki.
A na pociechę zjedliśmy po paczce herbatników.
Z Banku Żywności, ale całkiem niezłe.