Mam nadzieję, że nasi bracia z Syrii siedzą już w samolocie, albo zaraz tam siądą. Czekamy i cieszymy się ze wspaniałą ekipą Fundacji Estera. Dzięki ich poświęceniu i determinacji niemożliwe staje się możliwe. Jeśli gdzieś dzieje się solidarność i ekumenizm to właśnie tu i teraz. Cała akcja oparta jest na wolontariacie i pieniądzach z prywatnych kieszeni.
Co przypomina mi rozmowę z naszym przyjacielem – prawosławnym księdzem z Rumunii, co 300 sierot przygarnia. Od lat jego i nasz bieda-biznes wspierają się wzajemnie. Otóż ksiądz ów, uczony zresztą niemało zarówno w księgach jak i w życiu/do tego ma 7 własnych dzieci/ machnął kiedyś ręką i stwierdził:”niech się kłócą o Filioque, w Niebie poznamy, kto ma rację, a my tutaj mamy co innego do roboty, niż się o to kłócić”. Właśnie rozładowywaliśmy transport z darami dla jego sierocińca. Jego sieroty są także naszymi. I odwrotnie.
Wizytę odbyłam miłą bardzo w warszawskim apartamencie z najwyższej półki. A zawartość apartamentu- urocze, niemłode małżeństwo, dorobili się majątku ciężką pracą. Dziś zatrudniają 3500 osób. Nie to jednak mi zaimponowało, lecz fakt, że od 18 lat robią wszystko, żeby młodym z ubogich rodzin edukację i start w lepsze życie zapewnić. Poprzez specjalny program, spotkania, wycieczki, a nawet….taki malutki czarter i siup- do Ziemi Świętej setka dzieciaków, która nieco gorzej się urodziła. Po takich ćwiczeniach mało który w dorosłym życiu wystaje pod wiejskim sklepem z alkoholem.
Łączenie światów, cerowanie dziur- ręcznie, dziurka po dziurce, cierpliwie, czasem igła w palec kłuje.