Zakończenie podróży licznych spowodowało wzrost mojego wykształcenia. Wszak podróże kształcą. Co prawda w moim przypadku tylko w jednym kierunku, ale zawsze. Czego zatem się dowiedziałam, czego bym jeszcze nie wiedziała? Ano, że w Łasku są wspaniali ludzie. Pan jeden i pań kilka ludziom bezdomnym i ubogim jedzenie szykują. Parafia organizuje spotkania z ludźmi z innych części Kościoła. Ponadto znajomy tamtejszy ksiądz ma prze, prze….pięknego kota i prawie zazdrościłam, ale nie chciałam robić przykrości mojemu nawet myślą.

W Warszawie natomiast pisanie wniosków na dofinansowanie naszych domów. Trzy dni pracy trzech osób. Komentować nie będę, bo po co. Wiedzę biurokratyczną powiększyłam.  Za to wiedzę o życiu pogłębiłam przez spotkania z ludźmi. Naszą przyjaciółką, lat 102! z Kanady. Nie, nie ja w Kanadzie, tylko Ona w Warszawie. Pełna życia i radości. Naszymi mieszkańcami, zwłaszcza tymi, którzy traktują nasz dom, jak swój i podtrzymują we mnie przekonanie o tym, że życie razem ma sens. Na duchu też mnie podtrzymują. I na ciele przynosząc zupę. Wielu ma po ludzku prze….chlapane. A jednak! Pewna znajoma pani wpadła pogadać. Ma swoje kłopoty, choć zawód dobry i praca też. Zdziwiona jednak była, że na podwórku ekipa uśmiechnięta. Bo stereotyp człowieka bezdomnego wiadomo jaki jest. I sobie ja pomyślałam, że owszem, pani ma problemy, ale oni też mają i większe jeszcze i szanse inne. Może właśnie kilka osób spotkanych na dziedzińcu domu dla ludzi bezdomnych da owej pani siłę do walki. Czasem, choć tego raczej nie propaguję jako leku na odzyskanie nadziei – warto pomyśleć, że inni mają gorzej, a nie płaczą nad sobą.

Nie mam pojęcia, co będzie zimą, bo już teraz ludzi mamy na korytarzach. W Krakowie chłopaków też kilku. Ze szpitala wypisano nam do Jankowic mieszkankę, która wymaga całodobowej opieki. My takiej nie możemy tu zapewnić. W poniedziałek będziemy walczyć z OPS-em o umieszczenie pani w odpowiedniej placówce. Już to widzę, jak wyciągają się ręce po panią. A akurat jest z Warszawy. I po innych naszych schorowanych, a często wręcz umierających. Po prostu kolejka. I to boli. Bardzo boli.

Przed dom dla chorych/oficjalna nazwa schronisko, ale chyba przyjemniej mieszkać w domu niż w schronisku/ zajechały dzisiaj liczne i dobre samochody. Niestety nie była to darowizna. A szkoda, bo wysiadł tam właśnie jedyny osobowy. Równie stary i schorowany, co ludzie, których woził. Żaden z naszych bezdomnych mieszkańców też nam nie podarował. To kolejna grupa odważniaków-wolontariuszy, którzy w liczbie 30 wyremontowali jadalnię w kilka godzin. A jest duża i była mocno nadszarpnięta. I jak tu wpisać w tabelki takie dobro? Jak je wycenić w kosztorysie? Korporanci to byli, od biurek odeszli, sobotę poświęcili. Inny człek zaś dzisiaj przyjechał z Krakowa do Brwinowa. Tylko po to, żeby przykleić tapetę w kaplicy. Umie to robić. Bo dzieciaki powinny czuć się dobrze przy Panu Jezusie.

 

Co do nazw, to język określa nasz stosunek do rzeczywistości. W internecie pełno próśb o adopcję zwierzaków.  Zwykle tej treści: w schronisku piesek jest samotny itd. Zapewnijcie mu dom. To dobrze. Dlaczego zatem, jak chcemy ludziom zapewnić dom lub jakąś jego namiastkę, to nie możemy tego powiedzieć wprost? Dlaczego urzędnicy nakazują nam prowadzić schroniska a zakazują prowadzić  domy? Nie wolno bowiem używać słowa “dom” w odniesieniu do miejsca, w którym mieszkają ludzie wyrzuceni poza nawias i nie mający własnego kąta. Czujecie różnicę w znaczeniu tych słów? Od zawsze staramy się być domem, nie ośrodkiem, placówką, schroniskiem. To pociąga za sobą konsekwencje. Współodpowiedzialności, atmosfery, wspólnych posiłków i wspólnej troski. Nie, kochani nasi mieszkańcy. Ja chcę z wami żyć w domu, nie w przytułku. Choćbyście byli tu tylko na chwilę.  I choćbyście tego nie potrafili docenić, bo macie za sobą trudną przeszłość. Dom zbudować trudniej niż instytucję. Chrystus nie przyszedł, żeby stworzyć instytucję Kościoła, lecz wspólnotę, która jest Jego Ciałem. Dom, w którym jest wiele mieszkań.

Nowa klatka dla arturowego pana Papuga zajmuje nam pół pokoju. Animalsi nas już nie zaskarżą. Papug Olek dziękuje sponsorowi. Jak zauważyła słusznie Pipi, wygodniej byłoby zakratować okno i wynieść się z pokoju. Synek dopingował nas w przenosinach “ptaszka”.  Jego stado musi być w komplecie. A za dwutygodniową rozłąkę z Gosią były dzisiaj zakupy i lody. “Sie należy” Hrabiemu. Zresztą uciekł mi z hali supermarketu, kiedy płaciłam za dziesiątki kilogramów mięsa w promocji. Na szczęście odnalazłam go w księgarni. No, troszkę się zdenerwowałam. Jak zwykle wyszedł z dwoma egzemplarzami, choć ostatnio mogą być dwie różne książki. I rzucił pani przy kasie: “Gosia płaci ….niążki.”Faceci potrafią się urządzić.

Nad-obowiązkowo

Nie jest łatwo być na służbie Boga.
Tak łatwo się przyzwyczajamy, nawet do świętości.
Przyzwyczajamy się do ołtarza, przyzwyczajamy się do Boga,
jak przyzwyczajamy się do drugiego człowieka, do miłości.
I tak w miłość wślizguje się rutyna,
tak w wiarę wślizguje się rutyna.
Codzienne dreptanie.
Nie ma nic gorszego niż przyzwyczajenie.
Czasem zdarza się, że służba się zmienia
i sługa także.
Zamienia się we władzę, władzę nad innymi.
Władzę drzwi i kluczy, władzę książek.
Nikt nie jest od tego wolny.
I pewnego dnia oczekujemy hołdów,
godnego miejsca w chórze,
jak dawniej kanonicy w stallach.
Gdzie jest świętość?
Gdzie jest służba Bogu?
Dzisiaj sam Jezus
powołuje nas do służby,
do służby Ewangelii,
do służby innym.
To tam jest jedyna władza
sług Bożych.
ks.Robert Riber

Są dnikiedy, nawet nie wiedząc,
podejmujesz ryzyko:
dzielisz się.
Pokazujesz najlepszą cząstkę człowieczeństwa
bo po prostu otworzyłeś drzwi,
postawiłeś talerz na stole
i powiedziałeś: “może zjesz z nami?”
Tego dnia,
dałeś więcej niż chleb
Dzięki tobie ktoś się podniósł.